Wspomnienie

Doskonale wiem, że o Zakrzówku powstało już mnóstwo artykułów, opisów, filmików i wywiadów. Na różnych stronach w Internecie znajdziemy setki zdjęć. Jednak nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem czegoś od siebie.

To ogromny i bardzo piękny rozdział w moim nurkowym życiu. Mnóstwo wspomnień, włączając w to moje pierwsze w życiu nurkowanie w Polsce podczas kursu OWD. Mnóstwo przyjaźni zawartych podczas nurkowych wyjazdów. Wieczorne opowieści przy grillu i sziszy, kiedy czekaliśmy latem na zapadnięcie zmroku, żeby zrobić nurkowanie nocne…

No i przepyszne jedzonko serwowane przez Ramzesa! Ten gorący, pachnący żurek, grillowane kiełbaski z sałatką z ogórków, gorące oscypki z żurawiną, rozkoszna, rozpływająca się w ustach golonka, obłędne żeberka. Wszystko to okraszone ciepłymi uśmiechami Sylwii i Ramzesa i popijane pyszną kawą z ekspresu.

Moje pierwsze spotkanie z Zakrzówkiem odbyło się w kwietniu. Niby wiosna, ale woda jeszcze przeraźliwie zimna i od czasu do czasu popadywał śnieg. I na to wszystko wjechałam ja – kursantka OWD nie mogąca się doczekać ukończenia kursu nurkowania! W piance… Zajechaliśmy nad wodę, zajęliśmy swoją wiatę, rozpakowaliśmy sprzęt.
Była wczesna wiosna, zimno, choć słonecznie. Nocą temperatura spadła poniżej zera. Byłam tak podekscytowana że za chwilę zrobię coś niesamowicie odważnego, że wcale nie czułam zimna.
Tutaj również szlifowałam swoje umiejętności jako Divemaster, pomagając przy kursach i prowadząc podwodne wycieczki dla certyfikowanych nurków a później przyjeżdżałam z grupami kursantów jako Instruktor.

To piękne, dzikie miejsce, położone kilka kilometrów od centrum Krakowa znane było wśród nurków w całej Europie. Otoczona wysokimi, kilkunastometrowymi wapiennymi skałkami niecka kamieniołomu, wypełniona czystą wodą o rzadko spotykanym w tej szerokości geograficznej lazurowym kolorze wody, otoczona koroną bujnej zieleni, była prawdziwą perełką wśród polskich nurkowisk. Widoczność pod wodą potrafiła dochodzić do 15 m.

Ten stary kamieniołom, w którym wydobywano wapień powstał przed II wojną światową i był czynny aż do 1992 roku. Ma też swoją legendę. Według niej w czasie wojny jednym z pracowników fizycznych był Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II. Oczywiście to tylko legenda. Nigdzie nikt nie znalazł potwierdzenia na jej prawdziwość.

Zanim Zakrzówek został zalany, na samo dno kamieniołomu prowadziła betonowa droga, którą ciężarówki wywoziły urobek. Po zamknięciu i zalaniu niecki, część drogi znalazła się pod wodą, tworząc jedyną w swoim rodzaju autostradę dla nurków. To było najlepsze miejsce dla osób początkujących. Utwardzona nawierzchnia schodziła łagodnie, dając możliwość zatrzymania się na każdej głębokości, od 0 do 20 metrów. Ciężki piasek pokrywający gdzieniegdzie jej powierzchnię nie powodował spadku widoczności w przypadku nieostrożnego kopnięcia płetwą. Początkujący nurkowie mogli więc ze swoich nurkowań zapamiętać coś więcej niż szarą, nieprzejrzystą zawiesinę, co często zdarza się w zbiornikach o dnie pokrytym warstwą lekkiego, łatwo unoszącego się mułu.

Od razu po zanurzeniu, już na 2 – 3 metrach mogliśmy po lewej stronie oglądać piękny, bujnie rozwinięty litoral, oplatający kupę gałęzi, w której schronienie znajdowały duże ławice okoni.
Tutaj też mieszkał wielki, stary sum. Siedział sobie w krzakach i w ciągu dnia, jeśli ktoś nieostrożny go nie wypłoszył, można było zobaczyć kawałek szarego sumowego cielska, wąsaty pysk lub ogromny ogon wystający z roślinnego schronienia. Nocą, jeśli któryś z nurków miał szczęście, mógł go podziwiać w pełnej krasie, kiedy ten król Zakrzówka wybierał się na polowanie.

Sumy są drapieżnikami. Polują na ryby, płazy, a nawet ptaki wodne. Nie gardzą też padliną, są więc ważne dla ekosystemu jako czyściciele zbiorników wodnych. Po pewnym czasie udało nam się wypatrzyć drugiego suma, był trochę mniejszy i pokazywał się rzadziej. Być może była to samica, ponieważ po roku odkryliśmy małe sumiki kryjące się w przybrzeżnej roślinności.

W Zakrzówku ryby żyły spokojnie. Nikt na nie nie polował, nikt ich nie odławiał. W efekcie nurkowie spotykali pod wodą niesamowite okazy. Oprócz wielkich sumów i  ławic okoni widywaliśmy tam również tajemnicze jesiotry i drapieżne szczupaki.

Szczególnie jeden zapadł mi w pamięć. Był ogromny. Odwiedzający ten akwen nurkowie traktowali go jak zakrzówkową maskotkę. Pod koniec któregoś z nurkowań, późnym popołudniem spotkałam go wylegującego się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca w poprzek drogi, na głębokości 2 metrów. Pięknie prezentował się w słonecznym świetle. Ciemnozielony grzbiet, jaśniejsze, pokryte żółtymi plamkami boki i pasiaste, czerwonawe płetwy. W lekko uchylonym, spłaszczonym pysku widać było ostre jak igły, drobne zęby. Podpłynęłam do niego bardzo blisko. Miałam wrażenie, że jest równie duży jak ja. Popatrzył na mnie jednym okiem i kiedy byłam może metr od jego ogromnego cielska, leniwie przesunął się na drugą stronę drogi, jakby ustępując mi przejścia.

Po wyjściu z wody koleżanka, która wtedy płynęła za mną powiedziała, że na widok mojego spotkania z tym wielkim drapieżnikiem zabrzęczało jej w głowie jedno uporczywe pytanie: czy szczupaki jedzą ludzi? 😉
Niestety spotkał go smutny koniec. Kiedy akwen został zamknięty dla nurków jakieś bydlę z kuszą wlazło do wody. Ponieważ olbrzym był przyzwyczajony do nurków i nie uciekał, stał się bardzo łatwym celem dla kłusownika. Mam nadzieję że karma wróci…

Płynąc dalej natrafialiśmy na stojący pośrodku drogi stary komputer. Na jego klawiaturze pisaliśmy do siebie krótkie wiadomości.
Dawno temu, zaraz za komputerem stał stary radiowóz z otwartymi drzwiami. Wewnątrz samochodu roiły się stada małych okoni. Później zniknął, prawdopodobnie przeniesiony przez obsługę bazy lub odbywających tam często ćwiczenia strażaków gdzieś głębiej. Nie pamiętam gdzie.

Od radiowozu już tylko kilka kopnięć płetwami dzieliło nas od trzech wygodnych, dużych drewnianych platform, zamontowanych z myślą o kursach na głębokości 5 metrów. Nie zliczę już, ilu nurków wyszkoliłam na tych deskach. Tyle radości kiedy zadane ćwiczenie się udało, tyle fajnych wspomnień! Warto też było na chwilę zajrzeć pod platformę. Bardzo często kryły się tam setki okoni. Czasami można było spotkać również szczupaka.

Po ćwiczeniach całą grupą ruszaliśmy na wycieczkę. Zaraz za platformami w toni wisiały ażurowe tunele zmontowane z białych kół z lekkiego tworzywa. Było to świetne miejsce do trenowania trymu i pływalności. Wcale nie tak łatwo było przepłynąć cały tunel nie zahaczając po drodze o żadne koło.

Za nimi po lewej stronie, na samym skraju urwiska stała stara szatnia. Była odwrócona tyłem do drogi, więc żeby zajrzeć do środka trzeba było opłynąć ją i wisząc w toni przy stromej skalnej ściance oglądać jej wnętrze zamieszkane przez ławicę okoni. Pamiętam jeszcze kiedy jej ścianki były całe. Pewnego razu ktoś wpadł na fajny pomysł powieszenia na nich dużych plakatów z podwodnymi zdjęciami. W ten sposób powstała ciekawa galeria. Później plakaty zniknęły a ścianki szatni rozpadły się pod wpływem wody, pozostawiając sam metalowy szkielet. Okonie mieszkały tam nadal, niezrażone utratą intymności.

Od szatni odchodziła w mroczną, nieprzeniknioną toń gruba poręczówka. Wybierając tę drogę robiliśmy skrót do stojącego na 18 metrach autobusu. Dłuższy szlak biegł dużym łukiem, wciąż nad podjazdem dla ciężarówek. Poręczówka prowadziła nas ponad głęboką na 30 metrów niecką. Przy dobrej widoczności można było zobaczyć daleko w dole dno, porośnięte trawą i ciemnymi szkieletami starych drzew. Kiedy widoczność spadała, jedynym punktem odniesienia była poręczówka. Cały czas w toni. Niezłe wyzwanie dla początkujących 🙂

Około 9 metra w ciepłych okresach trafialiśmy na termoklinę. Różnica temperatury wody potrafiła być znaczna. Wyżej, latem dochodziła nawet do 20 stopni, poniżej termokliny komputery pokazywały 9 – 12 stopni C. Robiło się też ciemniej, choć nadal można było obyć się bez latarki.

Jeśli zdecydowaliśmy się płynąć dalej drogą, po kilku chwilach mijaliśmy ustawione po dwóch stronach ogromne lustra, jak w korytarzu sali balowej. To miejsce również pamiętam w dwóch różnych odsłonach. Dawniej można było się w nich przeglądać, korygować swoją pozycję lub zrobić lustrzane selfie. Później lustra uległy bezlitosnemu działaniu wody, zmatowiały i zszarzały a podczas naszych ostatnich nurkowań w Zakrzówku stały tam już tylko smutne, puste ramy.

Tutaj można było trochę zboczyć z drogi i zanurzając się po prawej stronie dość stromym, porośniętym ni to trawą, ni to mchem stokiem dotrzeć do leżących na około 16 metrach trzech sporych łódek. Wróć… Dwie leżały a trzecia stała na sztorc, dziobem do góry, rufą wbita w dno. W tym miejscu światło już się przydawało, ponieważ pomiędzy łódkami panował szarozielony mrok.

Przydawała się też dobra pływalność. Trawiasty stok, po którym spływaliśmy w dół zatrzymywał spore ilości białego pyłu. Jeśli ktoś nieostrożnie skopał go płetwami, biała, gęsta chmura spływała powoli w stronę łódek, zasnuwając okolicę nieprzeniknioną mgłą. Wtedy nie pomagała nawet latarka i trzeba było zrezygnować ze zwiedzania tej atrakcji.

Wracamy na drogę i trzymając się jej prawego skraju płyniemy dalej. Powoli robi się ciemniej, woda jest coraz zimniejsza. Po kilku minutach z mroku przed nami wyłania się kadłub samolotu. To Antonow AN-2, jednosilnikowy dwupłatowiec. Szkoda że przed zatopieniem zostały zdemontowane skrzydła. Przez otwarte drzwi z boku kadłuba można wpłynąć do środka, zajrzeć do kabiny pilotów, obejrzeć wnętrze i wyjrzeć przez jedno z okrągłych okienek w kadłubie po czym wypłynąć na zewnątrz z drugiej strony wraku.

Od ogona poręczówka prowadzi nas do stojącego nieopodal drugiego samolotu. Początkowo stał on na dnie innego kamieniołomu – Koparek. Kiedy Mirek Kierepka stracił akwen na rzecz nowego dzierżawcy terenu, samolot został wydobyty i przetransportowany z Jaworzna na Zakrzówek. Tam stanął obok pierwszego wraku.

Powoli opływamy ogon, krążymy nad skrzydłami, i wzdłuż boku kadłuba docieramy do kabiny pilotów. Przez szybki zaglądamy do środka. Z wnętrza szeroko uśmiechają się do nas dwa szkielety z białego tworzywa, rozparte wygodnie w fotelach. W kabinie można jeszcze rozróżnić drążki, stery i zegary. Szkieletowe ręce głównego pilota mocno trzymają wolant. Dzień dobry Panowie! Dokąd dzisiaj lecimy?

Po przywitaniu z pilotami zaglądamy jeszcze do kabiny pasażerskiej. Ze względów bezpieczeństwa zostały z niej usunięte wszystkie elementy wyposażenia. Pusta przestrzeń nie zachęca do wpływania do środka.

Jeśli mamy jeszcze wystarczający zapas powietrza, możemy udać się w dalszą drogę. Potrzebujemy około 5 – 8 minut żeby dotrzeć do wspomnianego już wcześniej autobusu, stojącego na 18 metrach. Stoi w poprzek drogi, zapraszając pasażerów do wsiadania. Czasami ktoś sadowi się na fotelu kierowcy, wznosząc tym samym całą chmurę szarego pyłu. To nienajlepszy pomysł na dobrą podwodną fotkę. Kawałek za autobusem, przy końcu drogi, na głębokości około 20 metrów śpi sobie na lekko pochyłym stoku mały trabant.

Duża droga to nie jest jedyna trasa, którą możemy wybrać. Akwen jest spory i z terenu bazy mamy kilka różnych wejść prowadzących w coraz to inne zakamarki zalanego kamieniołomu. Po obu stronach opisanej już drogi znajdują się głębsze niecki. Mniejsza, po prawej stronie opada na głębokość około 25 metrów.

Jeśli spłyniemy w prawo z drogi i miniemy łódki, znajdziemy starą nyskę, samochód strażacki, ogromne drzewo o porastającej mchem i słodkowodnymi małżami rozłożystej koronie. Dalej, płynąc przy ciekawej pionowej ściance wapiennej dotrzemy do stojącej na występie skalnym, radośnie idiotycznej palmy z siedzącą między jej liśćmi pluszową małpą. Wypłycając się przy ścianie, na głębokości 9 metrów trafimy na wmurowaną tutaj mosiężną tablicę upamiętniającą papieża Jana Pawła II.

Jest też tzw. mała droga, na którą schodzi się po lewej stronie akwenu, tuż za wystającym cyplem. Płynąc nad nią łagodnie zagłębiamy się do stojącej na sześciu metrach platformy, mijając po drodze biurko ze stanowiskiem komputerowym i telefonem. To fajne miejsce do pamiątkowych zdjęć :).

Prawa strona drogi opada stromo aż do 12 m, gdzie na rozległej, porośniętej zieloną trawą półce skalnej znajdziemy wielką, żółtą rurę, do której można wpłynąć oraz duży wrak HMS Gruby. Gruby nigdy nie pływał jako jednostka nawodna. Został zbudowany z drewna specjalnie dla nurków, z myślą o kursach wrakowych. Jednak, tak jak wszystkie wraki na całym świecie ten też ma do opowiedzenia ciekawą historię.

Okazało się bowiem, że owa pełna nieszczelności atrapa z desek spuszczona na wodę wcale nie chciała grzecznie zatonąć. Uparcie tkwiła na powierzchni przez dobre dwa lata urągając nurkom i stanowiąc fotogeniczną atrakcję powierzchniową. Widocznie deski były doskonale wysuszone i musiały porządnie nasiąknąć zanim Gruby powoli zanurzył się w toni, ładnie osiadając na stępce na samym skraju półki skalnej.

Odtąd służył już jako doskonałe miejsce do ćwiczeń dla kursów wrakowych, oferując kilka wejść, sterówkę, duży zewnętrzny pokład otoczony balustradami, prowadzące w dół schody i dwie kondygnacje pokładów wewnątrz. Naprawdę było tam co robić 🙂

Z platformy można było zanurzyć się do stojącej na 10 metrach Nyski. Tam też często spotykaliśmy sumy i szczupaki. Od Nyski piaszczysta ścieżka wiodła w dół przez porośnięty wysokimi krzakami, lekko nachylony stok aż do starego, rozpadającego się baraku będącego prawdopodobnie pozostałością po kopalni. Za barakiem trafialiśmy na to samo zielone plateau, na którym stał wrak Grubego.

Na schodzącym pod kątem 45 stopni stoku stał tam stary zalany las. Można było płynąć między powyginanymi gałęziami starych, pozbawionych liści drzew, wypatrując czających się na zdobycz szczupaków lub ławic okoni, które lubiły tam w okresie tarła umieszczać białe, wijące się, szerokie wstęgi ikry.

Spływając z plateau dalej w głąb zbiornika docieraliśmy do jego najgłębszej części. Tam, w ciemnej, wymagającej latarek otchłani natrafialiśmy na piękną, dużą żaglówkę z rozpiętym wielkim, czerwonym żaglem. Wrażenie było niesamowite! Płyniesz powoli w ciemności rozświetlanej jedynie snopem twojej latarki i nagle przed tobą wyłania się z mroku zarys rozpiętego żagla. Widok wart był zmarznięcia 😉

Z małej drogi można było popłynąć również w lewo, mijając duży, zamieszkany przez dziesiątki ryb krzak i trzymając się pionowej ścianki popłynąć w głąb, w bardziej dzikie zakątki. Tutaj, siedząc pod drzewem czekał zawsze na nas ubrany w strój nurkowy manekin, z niewiadomych powodów nazywany Stefanem. Manekin trzymał w rękach narty. To jedna z najstarszych atrakcji podwodnych Zakrzówka. Pewnie siedzi tam do dzisiaj, czekając na powrót nurkowych przyjaciół.

Oprócz atrakcji przygotowanych specjalnie dla nurków teren zalanej kopalni obfitował też w przepiękne wapienne ścianki, gdzie można było znaleźć amonity i inne skamieliny, stare drzewa i krzewy, ogromne głazy i resztki infrastruktury wydobywczej.

Dno niecki nie było zaśmiecone, ponieważ załoga bazy nurkowej dbała o porządek wokół zbiornika. Okoliczne tereny zielone były schronieniem licznych gatunków ptaków, saren, dzików i zajęcy a po powierzchni wody pływały kaczki i łabędzie. Wczesną jesienią drzewa nad akwenem przebarwiały się na czerwono i złoto a po powierzchni stygnącej wody snuła się delikatna mgiełka. Zimą zbiornik pokrywał się lodem, stanowiąc doskonałe miejsce do nurkowań i kursów podlodowych.

Tak urokliwy zakątek w samym sercu dużego miasta był łakomym kąskiem dla deweloperów, jednak miasto zdecydowało się zaadaptować teren i zrobić z niego park i kąpielisko dla mieszkańców. Przez ostatnie kilka lat trwały tam prace budowlane. W tym roku park i kąpielisko zostały otwarte dla odwiedzających, ściągając w to miejsce tysiące ludzi.

Już po kilku dniach od otwarcia prasa rozpisała się o tłumie, wszędzie walających się śmieciach, hałasie i zniszczeniach nowej infrastruktury dla plażowiczów. Widziałam również filmik na którym jakaś para uprawiała w wodzie wieczorne ablucje, bez skrępowania myjąc głowę szamponem, który później spłukała do wody. Wody, która niespecjalnie się wymienia… W tym tempie za kilka lat z pięknej, przejrzystej, lazurowej toni zostanie szara breja, ryby i rośliny wyginą a dno zbiornika pokryją tony plastikowych opakowań i butelek.

Podobno można już nurkować na Zakrzówku, choć dotarcie tam ze sprzętem jest mocno utrudnione, ze względu na kategoryczny zakaz wjazdu samochodem i całkowity brak jakichkolwiek udogodnień dla nurków. Ja jednak zaryzykuję i chętnie zobaczę co zostało z tego pięknego miejsca, póki jeszcze coś widać… A Wy?

Tekst: Anna Paszta
Zdjęcia: Anna Paszta, Przemek Paszta

KOSZT:
Termin:
-
W CENĘ WLICZONE SĄ:
CENA NIE OBEJMUJE: