„W ostatnim dniu stworzenia Bóg pragnął ukoronować swoją pracę, dlatego z łez, gwiazd i oddechu stworzył Kornati”.
Bernard Shaw
Gdzieś wewnątrz mnie tkwi niepoprawny włóczęga, który nie zważając na moje ograniczenia czasowe, finanse czy rodzinne zobowiązania nie pozwala mi usiedzieć spokojnie na tyłku dłużej niż dwa tygodnie. Czując narastającą presję ze strony owego duchowego nomady, chcąc nie chcąc poddaję się, pakuję bagaż i daję się poprowadzić na kolejną wyprawę. Czasem wystarcza weekendowy wypad gdzieś w Polskę lub do okolicznych sąsiadów, czasem muszę poświęcić tydzień albo dwa na podróże do dalszych zakątków świata.
Nomada czuł się samotny, więc do towarzystwa zaprosił jeszcze lionfisha i tak oto powstał duet, który sprawia że oprócz ciuchów i wygodnych butów na moje wyjazdy zabieram również jakąś tonę nurkowego szpeju. W ten radosny sposób logistyka podróży staje się, mówiąc oględnie, paskudnie skomplikowana.
Tym razem pcha mnie do miejsca, odwiedzonego już wielokrotnie wcześniej – wyspa Murter w Chorwacji. Pomysł lęgnie się około marca i narasta z dnia na dzień, zaznaczam więc w kalendarzu jeden z lipcowych tygodni i zbieram grupę podobnych do mnie wariatów.
Trasa wiedzie nas przez Czechy, Austrię i Słowenię. W Austrii mamy zaplanowany nocleg. Późnym wieczorem docieramy do malowniczego, położonego u podnóży Alp Wiedeńskich miasteczka Ternitz. Przemiły gospodarz lokuje nas w pokojach. Nie mamy już siły na nic innego jak szybki prysznic i idziemy spać. Rano, po śniadaniu zbieramy się w dalszą drogę. Trochę szkoda, że nie mamy czasu nawet na krótki spacer, ale zamierzamy się tu zatrzymać również w drodze powrotnej i może wtedy uda nam się zobaczyć okolicę.
Słowenia to tylko krótki tranzyt i już dwie godziny później wjeżdżamy na teren Chorwacji. I tutaj zaczęły się „schody”. Początkowo czas dotarcia na miejsce nasza nawigacja wyliczyła nam na wczesne popołudnie, jednak w trakcie podróży nasze nadzieje na spokojny wieczór nad kufelkiem zimnego, chorwackiego piwa rozwiewają się jak dym na wietrze. Koszmarne korki ciągną się właściwie przez całą podróż, pozwalając przypuszczać że pół Europy zwaliło się tu na wakacje, wybierając ten sam termin co my. W efekcie docieramy na miejsce dopiero wieczorem.
Otok Murter
Murter to wyspa położona w północnej Dalmacji. Znajdują się tam obecnie cztery miasteczka: Murter, Tisno, Betina i Jezera. Nasza trasa kończy się właśnie w Jezerach. Pierwsze wzmianki o wyspie odnajdujemy w „Historia Naturalis” Pliniusza Starszego. Dowiadujemy się z nich o założonym przez Rzymian u podnóża góry Gradina w I wieku naszej ery miasteczku Collentum.
Pozostałościami po ich obecności na wyspie jest rzymska willa i antyczna cysterna „Tamnica”. Na obszarze całej wyspy można spotkać tajemnicze kamienne kopce, będące jeszcze starszymi śladami zamieszkującego ją plemienia Liburnów. W XIII w. na wyspie założone zostało osiedle Villa Magna. Okolica słynie z mogących się pochwalić wielowiekową historią kościołów. Do najbardziej znanych należą kościół parafialny sv. Mihovila z XV w, XVII wieczny kościółek Matki Boskiej Gradińskiej, w którym do dzisiaj swoją siedzibę ma bractwo Jej imienia oraz kościół Św. Rocha, wybudowany w XVIII w, w dowód wdzięczności za ochronę wyspiarzy przed dżumą.
Zajeżdżamy od razu pod Centrum Nurkowe Nautilus i po krótkim powitaniu z Kubą i przeuroczą Kasią, rozpakowujemy szpej nurkowy do specjalnie przygotowanych boksów i już tylko z torbami podręcznymi meldujemy się w wygodnych apartamentach, które będą naszym domem przez najbliższy tydzień. Przemek nie odpuszcza i proponuje jednak wyjście na to nasze wymarzone zimne piwo. Murter jest uroczym, maleńkim miasteczkiem otulającym marinę. Knajpki oferujące fantastyczną bałkańską kuchnię i zimne piwo są wszędzie. Siadamy przy stoliku na ulicy i delektujemy się złocistym nektarem w oszronionych kuflach. Zapada zmrok. Zmęczeni po długiej podróży idziemy spać. Jutro wyruszamy na nasze pierwsze nurkowania.
Kablinac
O 8.30, już po śniadaniu, zbieramy się całą grupą w bazie nurkowej Nautilus skąd zabieramy nasz sprzęt i pakujemy się na łódkę.
Pierwszym punktem na naszej nurkowej mapie jest Kablinac, słynące z malowniczych formacji skalnych, tworzących korytarze i tunele oraz bogactwa adriatyckiej fauny i flory. Posród bujnych, ciemnozielonych łąk Posidonia oceanica znanej również jako Trawa Neptuna oraz pól niskich żółtozielonych traw Cymodocea nodosa obserwujemy przeróżne ryby: barweny, pawiki, korysy, wargacze pawiookie, tynki, ślizgi, strzępiele, graniki, amarele, salpy, mureny, kongery, piotrosze, chromisy i dziwne, płaskie sole i skarpy, skorpeny i szkaradnice.
Na dnie swoje leniwe życie spędzają liczne strzykwy, piękne, różnobarwne rozgwiazdy i groźne wieloszczety. Zieleń traw podkreślają żółte lub ciemnoczerwone skupiska gąbek. Temperatura wody waha się w granicach 20 stopni, jest ciepło, przejrzyście i jasno, co daje świetne warunki do fotografii podwodnej.
Kukuljari
Drugie nurkowanie robimy przy podwodnym wzgórzu, którego szczyt w postaci niewielkiej kamienistej wysepki wystaje ponad powierzchnię wody. Na wysepce ustawiono latarnię morską, aby żadna łódź nie rozbiła się nocą o ten kamienisty skrawek. Pod wodą wzgórze opada tarasami aż do głębokości 40 metrów. Płyniemy dookoła niego, najpierw opadając na największą głębokość, gdzie przy dnie napotykamy liczne czerwone i beżowe gorgonie, wyglądające jak wystające ze skały koronkowe wachlarze.
Przy samym dnie snuje się zagubiona dawno temu sieć rybacka, porośnięta już mocno algami i muszlami rozmaitych mięczaków. Wypłycając się powoli możemy znaleźć mieszkające w licznych jamach i pod skalnymi nawisami langusty, kongery i małe mureny, gdzieniegdzie w norkach ozdobionych muszelkami i kolorowymi kamykami kryją się ciekawskie i bardzo inteligentne ośmiornice.
Na mniejszych głębokościach natrafiamy na ławice amareli i chromisów a na przystanku bezpieczeństwa, na 5 metrach spotykamy migoczące złotem w promieniach słonecznych, ciepłolubne salpy. Ściany tarasów porośnięte są dziwacznymi polipami, ukwiałami i żółtymi gąbkami wśród których wypatrzyć można maleńkie ślimaki nagoskrzelne i wędrujące w jakichś tam swoich sprawach, przykryte przedziwnymi muszlami kraby pustelniki.
Tutaj też po raz pierwszy mogłam zobaczyć jaja rekinka psiego. Są to przyczepione do skały twarde błonki o spłaszczonym, migdałowatym kształcie. Kiedy podświetli się je latarką, można w środku zobaczyć jeszcze nie wyklute maleńkie ciałka. W zeszłym roku na jednym z tarasów leżała jeszcze piękna amfora, porośnięta kolorowymi naroślami i muszlami, jednak ostatnio ktoś ją rozbił i obecnie możemy oglądać jedynie kawałki skorup 🙁
Jezera
- fot. Robert Rosłaniec – zdjęcie z drona
Po powrocie z nurkowania rozwieszamy sprzęt do wyschnięcia i żegnamy się z załogą Nautilusa. Wrócimy tu jutro. Do zapadnięcia zmroku zostało nam jeszcze mnóstwo czasu, który możemy poświęcić na spacer po Jezerach.
Miasteczko położone jest wśród wzgórz, łagodnie opadających w stronę spokojnej zatoki, w której znajduje się port, będący przystania dla jachtów, łodzi motorowych i kutrów rybackich. W okolicy portu rozlokowane są sklepiki z rękodziełem i pamiątkami oraz liczne restauracje oferujące dania kuchni śródziemnomorskiej.
Tradycyjne dania, które trzeba spróbować to brudet – chorwacki gulasz rybny, pieczona w glinianym lub żeliwnym garnku peka z jagnięciny lub wołowiny z dodatkiem warzyw, hobotnica ispod peke czyli pieczona ośmiornica, pastićada z duszonego mięsa w sosie pomidorowym, skradinski rižot – coś w rodzaju risotto w bulionie z mięsa i warzyw. Na deser polecam fritule, ciasteczka smażone w głębokim oleju i posypane cukrem pudrem lub polane miodem.
W Jezerach są dwie plaże – piękna choć niezbyt wygodna do opalania się, kamienista Guśćica i żwirowa Loviśća. To najmniejsze miasteczko na Murter znane jest od XIII wieku. Znajdziemy tutaj liczne zabytki sztuki sakralnej, w tym malowniczy kościół Gospe od zdravlja z 1720 r.
Okoliczne wzgórza są bogato porośnięte śródziemnomorską roślinnością, piniami i drzewkami oliwnymi. Wysypane białym żwirem ścieżki wiją się po wzgórzach i oferując przepiękne widoki zapraszają do spokojnego, wieczornego spaceru.
We wrześniu każdego roku odbywają się tutaj zawody rybackie Big Game Fishing, podczas których uczestnicy walczą o palmę pierwszeństwa w konkurencji na największego złowionego tuńczyka. Pod koniec zawodów można zjeść kawałek świeżej, grillowanej ryby. Pycha!
Kaprije
I znów o 8.30 wyruszamy na nurkowania. Tym razem naszym pierwszym celem jest niewielka ale zamieszkana wysepka archipelagu szybenickiego – Kaprije. Łódź kotwiczy tuż przy brzegu. Zanurzamy się i po łagodnym plateau porośniętym zielonymi trawami płyniemy aż do stromo opadającego stoku. Tutaj schodzimy głębiej, zanurzając się tuż przy ścianie aż do głębokości 18 – 20 metrów. Po chwili otwiera się przed nami duża grota, gdzie pod nawisem skalnym oglądać można różnokolorowe polipy, gąbki, gorgonie i mszywioły. Wśród nich mieszkają krewetki, ślimaki i kraby a wokół kręcą się liczne ławice ryb. Wszystko to wybucha całą feerią barw po zapaleniu latarki.
Płynąc dalej przy pionowej ścianie pod mniejszymi nawisami spotykamy duże ośmiornice, kongery, mureny i langusty a na głębszej ściance rozpościerają swoje wachlarze ogromne beżowe gorgonie. Wypłycamy się i już na plateau płyniemy z powrotem w kierunku łodzi, korzystając z częstego tutaj, delikatnego prądu, ciągnącego nas w pożądanym kierunku. Można po prostu zawisnąć i dać się ponieść wodzie, oglądając mijane pejzaże. Na płyciźnie kręcą się wypłoszone przez nas z groty ławice amareli, bawiących się pośród bąbelków powietrza przesączających się z porowatej skały pod nami. To powietrze, które wydychaliśmy w grocie 20 minut temu! Spotkaliśmy własny oddech 😉
Mala Mare
Kapitan płynie do małej skały z latarnią sygnałową w pobliżu wyspy Kakan. Po drodze towarzyszy nam stado delfinów. Być może będziemy mieli szczęście i uda się nam spotkać je pod wodą? Miejsce, do którego płyniemy nazywa się Mala Mare. Po godzinnej przerwie powierzchniowej, w trakcie której posilamy się lekkimi przekąskami znów schodzimy pod wodę.
Tutaj na głębokości od 20 do 40 metrów rozciąga się nieregularna, podcięta od dołu skalna ścianka gęsto porośnięta gorgoniami, ukwiałami i kolorowymi gąbkami. Żyją tu langusty i mureny a w toni pływają duże ławice amareli i salp. Niekiedy spotkać można również spore tuńczyki. Niestety delfiny popłynęły dalej i nie mogliśmy cieszyć się ich obecnością.
Tisno
Po południu możemy wybrać się na spokojny spacer brzegiem morza do Tisno.
Przepiękna kilkukilometrowa żwirowa ścieżka, oświetlona latarenkami wiedzie nas w kierunku drugiego miasteczka. Po jednej stronie mamy porośnięte lasem, ostre skałki, po drugiej skalisty brzeg morza. Poszarpane wichrami białe głazy wcinają się w zatokę tworząc piękny, nieregularny brzeg. W wodzie można wypatrzyć kolczaste kule jeżowców, małe kraby i kolorowe rybki.
Tisno to miasteczko położone malowniczo na dwóch brzegach cieśniny, oddzielającej wyspę Murter od stałego lądu. Łączy je most zwodzony, który jest podnoszony dwa razy dziennie. Pierwsze wzmianki o miasteczku pochodzą z XV wieku. Charakteryzuje się ono niską, kamienną zabudową i długim nabrzeżem z przystanią dla łodzi. Przy porcie znajduje się mnóstwo tawern, knajpek i lodziarni. Można tam kupić również domowej roboty wino i oliwę wprost od gospodarza.
Wrak Plavi Jadran
Wtorek. Wypływamy rano, jak co dzień. Płyniemy na jedną z moich ulubionych pozycji w tym miejscu – wrak transportowca Plavi Jadran. To dość świeża historia. Statek zatonął po zderzeniu z promem Jadrolinii w 2018 roku.
Leży na głębokości dostępnej dla wszystkich nurków, również OWD. Jego pokład znajduje się na 12 m. a piaszczyste, porośnięte żółtą trawą dno osiąga głębokość 18 m. Wrak osiadł na stępce, tworząc fantastyczne miejsce do nurkowania oraz sztuczną rafę, w której znalazły schronienie liczne gatunki fauny morskiej.
Porasta gąbkami, ukwiałami i polipami. W zakamarkach kryją się mureny i kongery, na pokładzie wylegują się duże, czerwone skorpeny. Wokół wraku pływają malownicze, mieniące się w słońcu ławice barwen.
Dzięki niewielkiej głębokości do wraku dociera dużo światła słonecznego, jest on więc doskonałym modelem do fotografii. Promienie słońca igrają z rybami pośród elementów pokładu, co chwila tworząc nowy, interesujący kadr. W oknach i bulajach wciąż tkwią szyby, które straciły swoją przejrzystość na rzecz porastających szkło barwnych porostów, tworzących przepiękne, abstrakcyjne obrazy.
Moją uwagę przyciąga jeden z okrągłych reflektorów, którego górną krawędź objęły w posiadanie długie, beżowe włosy porostów. Pośrodku, za szkłem tkwi jeszcze żarówka.
Wygląda jak oko.
Gapi się…
Ten wrak się na mnie gapi!
Gdyby jeszcze mrugnął… 😉
Plić Sestre
Kolejne miejsce to Plić Sestre. Są to dwa łagodne podwodne wzgórza wypłycające się do samej powierzchni, porośnięte trawami. Tutaj robimy spokojne, płytkie nurkowanie zajmując się szperaniem w porośniętym gąbkami i trawą dnie. Nieregularne, wyrzeźbione przez fale i prądy białe skałki tworzą płytkie wąwozy, tunele i nawisy, w których kryją się przeróżne małe, dziwacznie wyglądające stworzonka. Przydaje się latarka, po zapaleniu której odkrywamy jak obłędnie kolorowy jest podwodny świat. Sen szalonego impresjonisty.
Trogir
Po nurkowaniach, jeśli dysponujemy samochodem, możemy wybrać się do leżącego na południe od wyspy, odległego o godzinę jazdy piękną nadmorską drogą Trogiru.
To portowe miasto połączone jest mostem z wysepką, na której znajduje się jego najstarsza część. Zwarta, średniowieczna zabudowa, wysokie kamienne domy i wąskie kręte uliczki wysadzane kamiennymi płytami sprawiają, że spacerując tam czujemy się jak w kapsule czasu, która przeniosła nas w dawne wieki. Historia Trogiru sięga III w p.n.e.
Pomiędzy kamienicami kryją się niewielkie przypominające studnię podwórza, zwykle zastawione stolikami i parasolami pobliskich restauracji. Szarość kamienia łagodzą bujne pnącza winorośli i obsypanych kwiatami bugenwilli, w donicach pod ścianami stoją palmy i barwne kwiaty.
Spacer warto zacząć od przejścia Bramą Lądową i zwiedzenia dwunastowiecznej Katedry Św. Wawrzyńca z dzwonnicą z XVI w. a zakończyć spacerem szerokim nadmorskim bulwarem tuż przy Twierdzy Kamerlengo z XV w. Latem uciążliwe są tutaj tłumy turystów. Zwiedzanie warto więc zaplanować na maj/czerwiec albo dopiero we wrześniu.
Bribirska Glavica
W środę zaplanowaliśmy przerwę w nurkowaniach, więc wyspani, po śniadaniu pakujemy się do samochodu i wyruszamy na wycieczkę w głąb Dalmacji.
Pierwszym punktem naszej wycieczki jest położone na wysokości 300 metrów n.p.m. stanowisko archeologiczne Bribirska Glavica. Moim zdaniem to miejsce, nazywane przez archeologów Chorwacką Troją jest jednym z najpiękniejszych stanowisk archeologicznych na świecie, zaraz po Zama – jukatańskim Mieście Świtu. Z płaskiego wierzchołka wzgórza górującego nad okolicą rozciągają się przepiękne widoki na leżące u stóp wzgórza wioski, pola, łąki i majaczące w oddali góry. Szczyt wzgórza ma powierzchnię 72 tys. m2 i można tam oglądać pozostałości z czasów sięgających prehistorii, poprzez starożytność aż do późnego średniowiecza. Wcześniej nosiło nazwę Varvaria a nazwa Bribir po raz pierwszy pojawia się w X wieku n.e.
Podjeżdżając żwirową drogą parkujemy samochód tuż przy potężnych murach. Każde stanowisko jest opisane i opatrzone kodem QR, po zeskanowaniu którego można za pomocą smartfonu oglądać cyfrowe rekonstrukcje budowli, których resztki zwiedzamy. Wykopaliska rozpoczęto tam w 1908 roku i trwają one do dzisiaj.
Pierwsza osada założona w tym miejscu powstała w epoce kamienia. Jak okiem sięgnąć rozciągają się resztki zabudowań rozległego miasta, otoczonego megalitycznymi murami, datowanymi na 1500 rok p.n.e. Tu znajdował się ośrodek państwa Liburyjskiego – Varvaria. Tuż przy wejściu napotykamy Nypheum – system cystern miejskich z I i II w. Gdzieniegdzie pomiędzy resztkami murów napotykamy pozostałości pięknych mozaikowych posadzek.
Dalej znajduje się brama miejska, resztki średniowiecznej wieży, staro chorwacka nekropolia ze 128 grobami, pozostałości Forum Romanum i starożytnej świątyni a także resztki ogromnej trójnawowej bazyliki św. Marii z XII w. W najwyższym punkcie wzgórza, tuż przy kościele znajduje się antyczna krypta z dwoma kamiennymi sarkofagami i resztki fundamentów XI w chorwackiego kościoła, który był zbudowany na planie sześciolistnym. Obecny kościół otoczony jest małym, prawosławnym cmentarzem.
Pod koniec wędrówki możemy zobaczyć resztki zabudowań dworu Bana Pawła I, będącego pierwszym jedynowładcą Chorwacji. Tutaj, po zeskanowaniu kodu ukazuje nam się sam Ban Paweł I stojący na tle rozciągającego się w dole krajobrazu. Ciekawe czy uda mi się namówić go na wspólną fotkę… Proszę Roberta żeby ustawił mnie odpowiednio. Nie patrząc przez telefon nie widzę Bana. Po chwili razem oglądamy moje zdjęcie z duchem średniowiecznego możnowładcy.
Czary!
Konoba Kod Pere
Trochę zmęczeni narastającym upałem zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce Kod Pere. Zamawiamy miejscowe pyszne burgery, zajmujące cały talerz i opychamy się nimi po kokardki, popijając zimnym piwem Pan.
Jesteśmy tu jedynymi turystami, wszystkie okoliczne stoliki zajęte są przez miejscowych biesiadników. Ceny tutaj są o wiele niższe niż w turystycznych okolicach wybrzeża. Za ucztę, której resztki, zapakowane na wynos zabieramy do domu, płacimy jedną trzecią „normalnej” ceny.
Obok knajpki, po drugiej stronie szosy znajduje się kamienny tor do kręgli i boisko do gry w bule. Ustawiamy drewniane kręgle i podejmujemy próbę zbicia ich za pomocą ciężkiej kamiennej kuli. Nie tak łatwo!
Kninska Tvrđava
Ruszamy dalej i po 20 minutach jazdy docieramy do miejscowości Knin, gdzie chcemy odwiedzić XVIII wieczną twierdzę Kninska Tvrđava wznoszącą się nad miastem.
Jest to druga co do wielkości taka budowla w Europie. Jej długie na 2 km mury, osiągające wysokość 20 metrów okalają obszar składający się z pięciu części: Donji Grad, Sredniji Grad, Gornji Grad, Kastel Knin i Juzni Grad. Z murów twierdzy rozciąga się piękny widok na położone w dole miasto i najwyższe w Chorwacji góry Dinara.
W pomieszczeniach poszczególnych budynków działają obecnie muzeum archeologiczne, galeria sztuki i restauracja. Wzgórze Spas, na którym położona jest twierdza zamieszkane było już w epoce kamienia łupanego. W średniowieczu, pod panowaniem węgierskiej dynastii Arpadów Knin był stolicą państwa chorwackiego.
Na zwiedzanie trzeba tu poświęcić co najmniej dwie godziny. Wracając, przed wyjściem siadamy w niewielkiej restauracji zajmującej pomieszczenia dawnej wartowni i raczymy się kawą, lodami i zimnym chorwackim piwem Karlovaćko.
Cetina Vrilo – Oko Ziemi
- fot. Vlad Hilitanu https://unsplash.com/
Będąc już tak blisko można podjechać jeszcze w jedno wyjątkowo urokliwe miejsce. Położone przy granicy z Bośnią, u stóp najwyższego szczytu Gór Dynarskich, malownicze i tajemnicze Cetina Vrilo – żródło rzeki Cetiny. Miejsce to najbardziej znane jest ze zdjęć z lotu ptaka, na których wygląda jak piękne błękitne oko wpatrzone w chmury. Nazywane jest również Okiem Smoka lub Okiem Ziemi.
Jego głębokość szacowana jest na 115 m a krystalicznie czysta woda ma temperaturę 4 st. C. Nie zachęca do kąpieli 😉 Od 1971 roku miejsce to zostało ustanowione hydrogeologicznym pomnikiem przyrody.
Dzień zbliża się ku końcowi, więc zmęczeni atrakcjami wracamy do Jezer. Trzeba się wyspać przed kolejnymi nurkowaniami.
Żirje
Czwartek wita nas wiszącymi nad morzem szarymi chmurami. Jest ciepło i nie pada, jednak w bazie dowiadujemy się że warunki na morzu mogą dać się nam we znaki. Wieje Jugo – charakterystyczny nad Adriatykiem ciepły wiatr z południowego wschodu, przynoszący często burze i deszcz. Na morzu oznacza większe falowanie a dla nas trudniejsze warunki do nurkowania.
Planowany na dziś wrak Junkersa trzeba przełożyć na piątek. Dzisiaj kapitan wybierze dla nas miejsca, gdzie łódź może schronić się przed wiatrem za osłoną wyspy. Wybiera spokojniejszy przesmyk ukryty pomiędzy dwoma wysepkami – Żirje i Kaprije. Tutaj, pomimo radosnego rozkołysania łodzi (udało mi się wylądować na tyłku :)), zbieramy się do nurkowania.
Na pierwszy ogień idzie Żirje. Podczas nurkowania oglądamy piękne ławice ryb unoszące się nad zielonymi łanami trawy i pływające przy stromych, skalnych ścianach. Wyszukujemy jamki ośmiornic, wypatrujemy pyszczków małych muren, śledzimy kraby pustelniki. Powierzchniowa huśtawka nie dociera na tą głębokość, jednak wisząc na przystanku safety stop, na 5 metrach odczuwamy już lekkie kołysanie. Lubię to uczucie. Morze bawi się ze mną delikatnie kołysząc, jakby chciało utulić mnie do snu. Zawisam nieruchomo i daję się ponieść tej przyjemności.
Kolejne nurkowanie musimy zrobić przy wyspie Kaprije. Byliśmy już tutaj w poniedziałek, ale i tak jest wspaniale!
Koromaśna
Na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy również nurkowanie nocne. O 20.00 ponownie zbieramy się w bazie. Tym razem będziemy nurkować z brzegu, pakujemy więc szpej na do samochodu i jedziemy na małą plażę Koromaśna nieopodal Jezer. Skręcamy sprzęt i tuż po zachodzie słońca wchodzimy do wody. Wiatr ustał i powierzchnia morza przypomina lustrzaną taflę.
Nurkowanie nocne ma swój niezaprzeczalny urok. Nocą wychodzą ze swoich kryjówek stworzenia, których nie zobaczymy za dnia a aktywne w świetle słonecznym ryby wiszą nad dnem śpiąc i pozwalając się oglądać z bliska. Oczywiście do takiego nurkowania potrzebne będą latarki. Każdy z uczestników musi mieć własną i najlepiej drugą, zapasową na wszelki wypadek.
Omawiamy procedury awaryjne i zanurzamy się w ciemną toń.
Już na samym początku nurkowania napotykamy na polującą ośmiornicę, całkowicie ignorującą niezapowiedzianą widownię. Tuż nad naszymi głowami, szeroko rozpościerając skrzydła przepływa duża latająca ryba. Jest piękna! Po dnie, pomiędzy kamieniami wędrują dziwacznie ubarwione rozgwiazdy. Tak! Wędrują, poruszając się za pomocą setek maleńkich wyrostków wystających spod pięcioramiennego ciałka. Spod kamieni wysuwają się brązowo czarne długie macki, cienkie jak nić i zakończone dwoma maleńkimi wypustkami kształtem przypominającymi liść miłorzębu. Oświetlone światłem latarki chowają się powoli w bezpiecznej kryjówce.
Wszystkie te dziwne kształty i kolory nocnych stworzeń przypominają obcych nie z tego świata. Wrażenie potęgują snopy światła naszych latarek, przecinające podwodny mrok wąskimi strumieniami. Pomiędzy czarnymi kolcami jeżowców błyszczą jasne punkciki, w toni przepływa koło nas ławica niewielkich mątw, na kamieniach żerują niesamowicie wyglądające stworzonka o regularnych fluorescencyjnych wzorach na przypominających chitynę pancerzach. Nie mam pojęcia co to może być. Nocą nie trzeba nurkować głęboko, zachwyceni taplamy się więc dobrą godzinę, zaskakiwani coraz to nowym cudakiem wyławianym z mroku światłem latarki.
Wracamy do bazy około północy.
Junkers JU87 STUKA
Piątek to nasz ostatni dzień nurkowy podczas tego wyjazdu. Poranek powitał nas słońcem i piękną, bezwietrzną pogodą, możemy więc płynąć na nurkowanie na wraku bombowca.
Wrak samolotu Junkers JU87 STUKA został odnaleziony niedawno, w 2014 roku w wodach u wybrzeży wysepki Żirje. Został objęty ochroną konserwatorską i jako koncesjonowany wrak udostępniony do nurkowań rekreacyjnych.
Łódź podpływa do unoszącej się na wodzie czerwonej boi. Tutaj wchodzimy do wody i po opustówce prowadzącej od boi do wraku zaczynamy zanurzać się w toni. Po chwili z daleka zaczyna majaczyć skrzydlaty kształt. Schodzimy niżej i już z 20 metrów widzimy samolot w całej krasie. Dziób skierowany jest w stronę wyspy i leży na 32 metrach, ogon leży głębiej, około 36 m. Opływamy wrak, oglądając doskonale zachowane elementy.
Wielokrotnie już pisałam że wraki do mnie mówią. Opowiadają swoją historię. Ten zabiera mnie w czasy II wojny światowej, kiedy nad chorwackim wybrzeżem toczyły się powietrzne bitwy. W czasie jednej z takich bitew trzy bombowce Junkers JU97 STUKA, służące pilotom z włoskiej eskadry znalazły się w ogniu ostrzału. Tylko jeden z nich wyszedł z tego starcia cało. Drugi został zestrzelony a trzeci z dużymi uszkodzeniami wodował w pobliży wyspy Żirje. Osiadł na powierzchni morza po czym zatonął. Załodze udało się prawdopodobnie wysiąść i dopłynąć wpław do wyspy.
Po siedemdziesięciu latach wrak odnaleźli nurkowie. Od razu stał się sensacją, ponieważ oprócz niego jedynie dwie takie maszyny zachowały się w całości i obecnie można je oglądać w muzeach w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii. Samolot stoi na dnie na głębokości 30 metrów, wyglądając tak, jakby stał na lotnisku, gotowy do startu. Jedynie silnik, wyglądający jak eksponat żywcem wyjęty z powieści steam punk leży oddzielnie na dnie nieopodal wraku.
RT Ljuta
Nasze ostatnie nurkowanie na tym wyjeździe robimy na pobliskim stanowisku o nazwie RT Ljuta. Jest to wypłycenie w okolicy wysuniętego cypla wyspy Żirje. Po zanurzeniu dopływamy porośniętą trawami płycizną do stromo opadającej ścianki.
Tutaj schodzimy głębiej aby w okolicach 20 metrów odnaleźć duże skupisko resztek starożytnych amfor i ceramiki. Prawdopodobnie zatonęła tu dawno temu jakaś drewniana jednostka. Po łodzi nie został żaden ślad, jej ładunek wciąż jednak leży na dnie ciesząc oko interesującymi kształtami udekorowanymi przez morze artystycznymi freskami. Pomiędzy płaskimi kaflami odnajduję duży, pusty w środku walec z resztkami ucha. Szyjka od amfory! Kiedy patrzycie na taką skorupę z wierzchu, wydaje się szara, pokryta piaskiem i pyłem. Jeśli jednak odważycie się delikatnie ją unieść i na krótką chwilę odwrócić, ukaże swoją drugą, piękną naturę. Pod spodem znajdują się żywe kolory – czerwienie, błękity, fiolety, żółcie i zielenie, układające się w niesamowite wzory. Pamiętajcie jednak: delikatnie. Po obejrzeniu należy równie delikatnie odłożyć skorupę na miejsce. To samo zresztą dzieje się z kamieniami pod wodą. Sprawdźcie sami 🙂
W tym miejscu można znaleźć jeszcze kilka takich „wysypisk”, jest to więc doskonałe miejsce dla osób zainteresowanych archeologią i historią.
Kontynuujemy nurkowanie wypłycając się przy ściance. Mieszkają tam ośmiornice, skorupiaki, skorpeny i kraby. W toni uwijają się tysiące ryb. Około 10 metra ścianka przechodzi znów w łagodne, trawiaste wypłycenie. Żegnamy się z Neptunem i wracamy na łódź.
Ternitz – powrót
W sobotę rano pakujemy się, żegnamy z załogą Nautilusa i ruszamy w drogę powrotną. Wbrew naszym obawom korków nie ma, do pensjonatu Himmelreich w austriackim miasteczku Ternitz docieramy jeszcze za dnia. Zgodnie z postanowieniem zaraz po zakwaterowaniu ruszamy więc na krótki spacer. Już po chwili wychodzimy spomiędzy zabudowań i naszym oczom ukazują się piękne górskie pejzaże.
Łagodne stoki oświetlone zachodzącym powoli słońcem, łąki i pola obramowane w oddali wysokim, ciemnym lasem. Wchodzimy w cień drzew i leśną ścieżką wędrujemy do miejsca, gdzie rośnie kilka dziwnie powykręcanych, starych, ogromnych sosen. Mieszkańcy nazywają je ławkowymi drzewami. Rzeczywiście, ich kształt pozwala usiąść wygodnie i podziwiać rozciągający się po drugiej stronie ścieżki widok na pole żółto kwitnącego rzepaku. W czerwonym świetle zachodu przybiera ono niesamowity, pomarańczowy kolor.
Słońce chowa się za górami, trzeba wracać.
Rano ruszamy w dalszą drogę.
Kolejną noc spędzimy już w domu.
Tekst: Ania Paszta
Zdjęcia: Ania Paszta, Przemek Paszta, Robert Samaruk, Robert Rosłaniec, Kylo Ząbecki
Ekipa: Ewa, Asia, Marta, Ania, Darek, Robert, Bartek, Kylo, Olo, Antek, Przemek
Obsługa nurkowań: Kuba Świątkiewicz, Kasia Kiljanowicz – Baza nurkowa Nautilus https://nautilus.com.pl/pl