Podróż
31 grudnia 2021
Dotarcie na drugi koniec świata nie jest takie proste w okresie świąteczno-noworocznym. Największą trudnością okazało się znalezienie biletów lotniczych w rozsądnej cenie. W tym czasie wszystkie loty kosztują o połowę więcej niż zwykle. Ostatecznie cała grupa zdecydowała się na wygodny lot bez przesiadek, ponieważ ta opcja była tylko o kilkaset złotych droższa od pozostałych, mniej komfortowych.
Spotkaliśmy się na lotnisku o godzinie 5 rano (straszna pora na jakąkolwiek aktywność zimą, poza przewracaniem się na drugi bok pod ciepłą kołdrą). Lot był długi (12 godzin), nudny i spokojny. Większość przespałam – mam taką fantastyczną umiejętność 🙂
W Cancun wylądowaliśmy o 16.00 czasu miejscowego. Na miejscu czekał na nas Przemek Trześniowski – archeolog i nurek jaskiniowy specjalizujący się w archeologii Majów i jaskiniowej archeologii podwodnej, nasz przewodnik.
Kolejny etap podróży, z Cancun do oddalonego o 131 km Tulum, odbyliśmy samochodem. W połowie drogi zatrzymaliśmy się na obiad w miejscowości Akumal, w małej majańskiej knajpce, gdzie zamówiłam moje pierwsze typowo majańskie danie – wspaniałą zupę z czarnej fasoli z dodatkiem warzyw i mięsa. Na Jukatanie tradycyjnie nie jada się chleba w takiej postaci, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Zamiast tego podaje się do posiłków tortille. Są to cienkie, płaskie placki z mąki kukurydzianej i wody, które jada się tutaj od czasów prekolumbijskich. Obecnie robi się je również z mąki pszennej, jednak dawni Majowie nie znali pszenicy.
Po dotarciu do apartamentu w Tulum szybko odświeżyliśmy się po podróży i popędziliśmy na plażę. Było już ciemno, ale naszym marzeniem było spędzenie Sylwestra na białym, miałkim jak mąka piasku, przy szumie fal. Zachwyciła nas otaczająca plażę dzika przyroda, pełna dźwięków i zapachów selvy (mezoamerykański rodzaj dżungli), i wzburzonego Morza Karaibskiego. To wspaniała odmiana w porównaniu do siedzenia na dusznej sali balowej, katuszy związanych z kiepską muzyką typu disco i częstego zerkania w lusterko czy aby nie rozmazał nam się makijaż 🙂
Po północy marzyliśmy tylko o powrocie do domu i położeniu się spać.
Rezerwat Otoch Ma’ax Yetel Kooh
1 stycznia 2022
Pomimo że poszliśmy spać późno, 6 godzinna różnica czasu podniosła nas około 5 rano. Pozwoliło nam to obserwować wschód słońca nad Tulum z tarasu na dachu naszego apartamentu.
Dzień zapowiadał się bardzo interesująco. Mieliśmy w planach odwiedzenie rezerwatu Otoch Ma’ax Yetel Kooh, położonego 50 km od Tulum.
Śniadanie zjedliśmy w Don Cafeto – to pierwsza restauracja w Tulum, która powstała według legendy po to żeby serwować dobrą kawę. Zamówiliśmy puree z fasoli, puree z ziemniaków, omlet z chaya, do picia sok pomarańczowy a jako przystawkę pikantne marynaty z czosnkiem, marchewką i paprykami jalapeno i habanero oraz salsę pico de gallo (pomidorki z cebulą i kolendrą – ostre!). No i oczywiście na koniec doskonała kawa!
Rezerwat, do którego się wybraliśmy jest częścią leśnego korytarza łączącego północnowschodnie tereny podmokłe półwyspu Jukatan z obszarami środkowego i wschodniego wybrzeża Quintana Roo. Jest to obszar o bujnej roślinności, dużej liczbie jezior, stawów oraz cenot i jaskiń. Nazwa Otoch Ma’ax Yetel Kooh oznacza „Sanktuarium Małp i Pum” w Yucatec Maya, który jest głównym językiem w regionie.
Pierwszą atrakcją było dla nas spotkanie z prawdziwym szamanem – h’menem, który zgodziL się odprawić dla nas majański obrzęd oczyszczenia świętą wodą z jaskini – suhuy ha i dymem z pom, żywicy drzewa Copal.
Następnie wyruszyliśmy na pieszą wycieczkę po selvie, na spotkanie z jukatańską przyrodą i śladami dawnych kultur.
Ścieżka między drzewami poprowadziła nas w głąb lasu do ukrytej w selvie cenoty zwanej Cueva de las Monas czyli Jaskinia Małp.
Oczywiście, zgodnie z tradycją mówiącą, że jeśli nazwa miejsca pochodzi od zwierzęcia, to tego gatunku na pewno tam nie zobaczymy, nie spotkaliśmy żadnej małpy 🙂 Rozczarowanie z nawiązką wynagradza zejście do jaskini kuszącej krystalicznie czystą wodą i oferującej widok otaczającej ją na górze korony zieleni, zwisających jak pnącza korzeni prastarych drzew i oświetlających tą scenerię promieni słońca, przeciskających się w dól pomiędzy konarami.
Celem kolejnego etapu wędrówki była druga cenota, tym razem w postaci głębokiej mrocznej studni, do której zejść mogliśmy tylko pojedynczo po chwiejnej sznurowej drabince. Las Calaveras czyli Studnia Czaszek.
Ta jaskinia ma straszną, pełną mroku historię do opowiedzenia: Badania przeprowadzone przez podwodnych archeologów dowiodły, że służyła ona jako grób lub miejsce, w którym składano ofiary bogom.
Wrzuceni tam ludzie pływali po powierzchni wody, aż do całkowitego wycieńczenia, w końcu poddawali się i tonęli. Ich zwłoki były przez wodę spychane w kierunku ścian jaskini. Tam współcześnie odkryli je i zbadali archeolodzy podwodni. Znaleziono tam około 120 szkieletów. Nurkowanie w tej cenocie wymaga specjalnych pozwoleń – została uznana za grób i otoczona opieką. Zejście w dół przy pomocy chwiejnej sznurowej drabinki wywołuje ciarki. Po niełatwym zejściu około 12 metrów w głąb czarnej paszczy stajesz na ostatnim szczeblu i uświadamiasz sobie, że jesteś sam, głęboko pod ziemią, w skalnej studni oświetlonej tylko nikłym światełkiem latarki czołowej. Nad głową latają małe nietoperze a pod stopami otwiera się czarna, głęboka jak wejście do piekła otchłań wodna, gdzie pod powierzchnią spoczywają prastare szkielety ludzi i zwierząt. Jesteś zmęczony i lekko przerażony trudnością zejścia i nagle zdajesz sobie sprawę, że jedyną możliwością wydostania się i odpoczynku, jest pokonanie tej samej chwiejnej i śliskiej linowej drabinki w górę…
I ta wszechogarniająca cisza…
Nie spadnij!!!
Tuż obok cenoty, w celu wykonania obrzędu oczyszczenia i uspokojenia duchów cenoty przed zejściem pod ziemię ustawiono ołtarz kultu Mówiącego Krzyża. Jest to powstały w 1850 roku, spotykany tylko na Jukatanie odłam, mieszający elementy chrześcijaństwa i wierzeń prekolumbijskich.
Od chwili objawienia jednemu z przywódców wojny kast czyli insurekcji Majów, José Maríi Barrera, Mówiący Krzyż sprawował na Jukatanie teokratyczną władzę. Czynił to za pośrednictwem swoich kapłanów. Ołtarze charakteryzują się trzema krzyżami ubranymi w białe, zdobione kwiecistym wzorem suknie zwane huipil. Do dzisiaj w Tulum znajduje się kościół tego kultu, jednak wstęp zarezerwowany jest tylko dla wiernych.
Po tej mrocznej przygodzie chcieliśmy się już tylko wygrzać w słońcu i wykąpać w krystalicznej, słodkiej i ciepłej wodzie Punta Laguna. Oprócz nas były tam tylko ryby i ptaki, więc z radością godną siedmiolatków, korzystaliśmy z uroków tego przepięknego miejsca.
Podczas powrotu przez las nasz przewodnik wypatrzył jeszcze jedną, interesującą ciekawostkę. Pośród drzew przy ścieżce, znajdował się porośnięty selvą kamienisty pagórek wysoki na kilka metrów. Jukatan jest płaski. Nie ma tutaj naturalnych pagórków ani wzniesień. Jeśli znajdziemy taki pagórek możemy być pewni, że jest to majańska budowla, prawdopodobnie
piramida. Wspięliśmy się na nią i na samej górze Przemek odnalazł pozostałości ołtarza. Poczuliśmysię jak odkrywcy! 🙂
Po całodziennej wędrówce po rezerwacie dopadł nas głód, więc po drodze zatrzymaliśmy się w meksykańskiej restauracji w Coba, gdzie zjedliśmy pyszne quesadillas popijając je lokalnym piwem. Jedna uwaga – Meksykanie nie rozumieją idei dobrego piwa – pijcie raczej cudowne naturalne soki, wodę kokosową a z alkoholi Tequilę.
Najedzeni, wybraliśmy się jeszcze obejrzeć zachód słońca i posłuchać ptaków nad zatoką Coba.
Zmęczeni ale zachwyceni wróciliśmy do domu.
Cenoty Poderosa i Aktun Ha
2 stycznia 2022
Dzisiaj pierwszy dzień nurkowania! Hurra!
Śniadanie tym razem zjedliśmy w małym majańskim barze w Tulum. Pyszna zielona papryka, nadziewana serem i zapieczona w cieście, podana z czarną fasolą (wszystko tutaj podają z czarną fasolą) i warzywami zaopatrzyła nas w energię na cały dzień.
Naszym celem były na dzisiaj dwie cenoty – po jednym nurkowaniu w każdej z nich.
Na pierwszy ogień (a raczej pierwszą wodę) wybraliśmy Cenote Poderosa. Nasz plan zakładał nurkowanie z przepłynięciem podwodnym korytarzem do drugiej otwartej na selvę Cenote Coral i powrót tą samą trasą.
Nurkowanie zaczynamy w Cenote Ponderosa, w naturalnym basenie wypełnionym szmaragdową, krystaliczną słodką wodą. Zanurzamy się i po chwili wpływamy do ogromnej, pięknej galerii wapiennej, którą po kilkunastu minutach spokojnego nurkowania przy poręczówce wyznaczającej nam drogę, docieramy do Cenote Coral. Wita nas ona przepiękną grą świateł, a promienie słońca tworzące pod wodą zachwycające wachlarze, odbijają się od podłoża malując wielobarwne tęcze.
Ponieważ nasze nurkowanie nie przekracza 8 metrów głębokości, w Coral możemy się wynurzyć i odpocząć chwilkę podziwiając otaczającą nas dziką przyrodę. Podczas przepływania przez tunel mozemy zaobserwować zjawisko halokliny. Cenoty tworzą olbrzymią siatkę korytarzy, w niektórych miejscach łączących się z morzem, a w innych otwartymi jaskiniami i studniami wychodzącą na selvę. Od dołu zaopatrywane są w słoną ciepłą wodę z Morza Karaibskiego, a od góry w słodką wodę deszczową. Przepływając przez pokłady wapienne woda jest filtrowana, uzyskując zadziwiającą czystość.
Widoczność w tych jaskiniach sięga 100 metrów! Nurkując, czujemy się jakbyśmy potrafili latać. Obydwa ośrodki słodki i słony mają różną gęstość i temperaturę co sprawia, że nie mieszają się one ze sobą, tworząc rzadkie zjawisko halokliny. Jest to warstwa/granica styku obydwu środowisk i można go zaobserwować, ponieważ woda przybiera tu wygląd rzadkiego kisielu. Podczas płynięcia przez nią tracimy na chwilę ostrość widzenia (mniej więcej o -4 dioptrie) Poczujemy też różnicę temperatury wynoszącą nawet kilka stopni! Zdarza się, że woda pod halokliną jest cieplejsza niż ta na górze.
Na drugie nurkowanie jedziemy do oddalonej o 40 km Cenote Aktun Ha znanej również pod nazwą Car Wash, ponieważ w czasach sprzed odkrycia turystycznej i nurkowej wartości tego miejsca, służyło ono jako myjnia dla taksówek (co za koszmarna wizja!).
Pusta i zarośnięta gęstą selvą przestrzeń, do której docierali tylko certyfikowani nurkowie, zapamiętana przeze mnie sprzed dwóch lat, obecnie zamieniła się w oczyszczoną i uporządkowaną przestrzeń turystyczną. Z ochłody korzystają tutaj również snorkelerzy i osoby chcące po prostu popływać w krystalicznej wodzie. Trochę szkoda…
Nurkowanie zaczynamy w otwartej niecce, na pierwszy rzut oka przypominającej jezioro. Zanurzamy się i pod wodą zachwyt zapiera nam dech w piersiach! Nagle znajdujemy się po drugiej stronie lustra w bujnym, pełnym życia podwodnym ogrodzie. Dno niecki zarośnięte jest gęsto zieloną roślinnością stanowiącą kontrastowe tło dla lilii wodnych o różowych i fioletowych liściach. Pomiędzy liliami uwijają się całe ławice niewielkich ryb: Molinezji, Tetry Meksykańskiej, i dwóch gatunków ryb pielęgnicowatych.
Po opłynięciu niecki wpływamy pod strop jaskini, gdzie odnajdujemy poręczówkę. Każda trasa rekreacyjna w cenotach posiada taką poręczówkę, czyli linę wytyczającą nurkom drogę przez jaskinię. Nie należy się od niej oddalać dalej niż na wyciągnięcie ręki, aby po utracie widoczności trafić nią na linę, która wyprowadzi nas z jaskini, należy trzymać się ustalonego szyku w grupie i bardzo dobrze kontrolować swoją pływalność. Brak pływalności, nieumiejętne poruszanie się i pływanie kraulem może skończyć się zniszczeniem naturalnego piękna jaskini. Może doprowadzić do tak drastycznych zdarzeń jak złamanie któregoś ze stalaktytów a także zmąceniem wody i zaburzeniem widoczności na dłuższy czas. Dlatego też cenoty nie są dobrym wyborem dla początkujących nurków. Nurek z uprawnieniami OWD i dobrą kontrolą pływalności umiejący poruszać się żabką spokojnie może tam nurkować. Trasy rekreacyjne rzadko osiągają głębokość większą niż 15 metrów.
Trasa prowadzi przez ogromną, otwartą przestrzeń poprzecinaną gigantycznymi kolumnami stalagnatów i udekorowaną stalaktytami zwisającymi z sufitu jak psychodeliczne girlandy. Po drodze natykamy się na półkę skalną z poukładanymi na niej znaleziskami nurków jaskiniowych, kośćmi i kawałkami majańskiej ceramiki.
Na obiad zjedliśmy ceviche i quacamole w restauracji meksykańskiej El Capitan w Tulum. Reszta wieczoru upłynęła nam na oglądaniu, obróbce i omawianiu zdjęć z nurkowań.
Coba
3 stycznia 2022
Robimy jednodniową przerwę w nurkowaniu i jedziemy zwiedzać Coba – olbrzymie miasto Majów z okresu przedkolumbijskiego. Zajmuje ono teren ponad 70 km kwadratowych i dla potrzeb archeologii zostało podzielone na kilka różnie nazwanych stref:
– Grupo Cobá
– Grupo Nuhoch Mul
– Grupo Macanxoc
– Conjunto Pinturas
W okresie klasycznym kultury przedkolumbijskiej (250 – 900ne) miasto przeżywało swój największy rozkwit i było zamieszkiwane przez 50 tys. ludzi.
Na zwiedzanie trzeba zaplanować około 5 godzin i założyć wygodne buty. Lubię Coba ze względu na jego przepiękne położenie. Każdą budowlę otacza dzika, wyglądająca pierwotnie selva zamieszkiwana przez mnóstwo zwierząt i ptaków. Pomiędzy zabytkami prowadzą ścieżki ułatwiające spacer, wijące się między olbrzymimi drzewami – starymi Matapalo o setkach pni, Chaca o czerwonej korze, wykorzystywanej przez Majów do leczenia oparzeń i ochrony przed słońcem i świętych drzewach Ceiba o olbrzymich, gładkich pniach.
Zwiedzanie można zaplanować pieszo (polecam ze względu na piękno otaczającej przyrody), rowerem, który można wypożyczyć na miejscu lub rikszą (tricycleta), co jest doskonałą opcją dla osób starszych i mających trudności w poruszaniu się.
Rozpoczynamy od pierwszej piramidy i spacerując po ścieżkach kolejno oglądamy ołtarze, świątynie, stadiony do gry w piłkę „pok-ta-pok”, resztki zabudowań i dróg i piękne stele. Niewprawne oko zwykłego turysty nie jest w stanie wypatrzyć na zniszczonych czasem stelach poszczególnych elementów rzeźbienia. Obserwację ułatwiają nam umieszczone obok tablice z doskonałymi szkicami Iana Grahama. (to jedyny prawdziwy archeolog, co do którego mamy pewność, że posługiwał się pejczem 😉
Jego osiągnięciem jest m.in. odkrycie El Mirador, a w nim największych i jednych z najstarszych piramid Majów.
Pod koniec wędrówki docieramy do uznawanej za najwyższą piramidę na północnym Jukatanie – Nohoch Mul co w języku Majów oznacza po prostu „Duży Kopiec” z postklasyczną świątynią Nurkującego (Zstępującego) Boga Kukulkana na szczycie. Jeszcze niedawno na piramidę można się było wspiąć, żeby podziwiać imponujący widok z góry na nieprzebytą, zieloną selvę. Obecnie atrakcja ta została zamknięta i piramidę możemy oglądać tylko z poziomu ziemi.
Coba zostało odkryte przez Teoberta Malera w 1891r. Do czasów obecnych większość obszaru nie została objęta badaniami archeologicznymi, więc otaczająca miasto selva może kryć jeszcze tysiące zabytków.
Coba zaskakuje nas też informacjami zawartymi na stelach. Odkryto na nich imiona dwóch kobiet – cesarzowych władających miastem – państwem. Pierwsza z nich to Ix Ch’e’ennal Yopat rządząca według inskrypcji zapisanych na stelach pod koniec VI wieku n.e. Ix K’awill Ajaw rządziła Coba w połowie VII wieku n.e. Za jej czterdziestoletniego panowania została zbudowana słynna droga (sacbe czyli biała droga) Cobá-Yaxuná, ciągnąca się przez 100 km aż pod Chichen Itza.
Zmęczeni długą wędrówką zahaczamy w Tulum o taqueria gdzie jemy na obiad tacos czyli tortillę z dodatkiem kurczaka, warzyw i ostrych sosów, po czym robimy niewielkie zakupy i kończymy ten dzień popijając tequilę.
Cenote Dos Ojos
4 stycznia 2022
To nasz kolejny dzień nurkowy.
Tym razem chcemy odwiedzić Cenote Dos Ojos czyli Dwoje Oczu nazwane tak od dwóch sąsiadujących ze sobą cenot połączonych podwodną galerią.
Dos Ojos jest częścią większego systemu jaskiń. Eksplorowane jest od 1987 roku. Łączna długość wyeksplorowanych korytarzy wynosiła 82 kilometry, przed włączeniem jej do supersystemu Sac Aktun. Obecnie wspólnie tworzą najdłuższy zbadany system jaskiń na świecie ciągnący się przez 360 km pod wspólną nazwą Sistema Sac Aktun.
W tej cenocie wykonaliśmy dwa nurkowania, płynąc dwiema różnymi trasami:
Pierwsza z nich – Barbie Line prowadzi nurków z oka wschodniego do zachodniego, po drodze pozwalając na zwiedzanie podwodnych korytarzy oświetlanych od góry przebijającymi się przez otwory w skale wapiennej promieniami wpadającego od góry światła.
Podczas zbliżania się do drugiego „oka” możemy zaobserwować przepiękne zjawiska świetlne, laserowe promienie i cudowne tęcze malowane promieniami słońca. Wynurzamy się w drugiej cenocie, na co pozwala nie przekraczająca 10 metrów głębokość nurkowania. Po krótkim odpoczynku płyniemy dalej, zataczając pełną pętlę aż do wyjścia.
Druga trasa to Bat Cave. Jest to droga do jaskini nietoperzy, gdzie można się wynurzyć w ogromnej, zamkniętej przestrzeni z niewielkim otworem, pełnej żyjących tam nietoperzy.
Legenda głosi, że kiedyś jeden z nurków zobaczył tam białego nietoperza, jednak do dzisiaj nikomu innemu nie udało się powtórzyć tej obserwacji.
Zama – Miasto Świtu
5 stycznia 2022
Tu mamy blisko.
Ruiny dawnego miasta Majów – Tulum. Położone na wysokim klifie nad brzegiem Morza Karaibskiego, najpiękniejsze stanowisko archeologiczne na świecie. Bywa też nazywane Zama – Miastem Świtu. Tulum w Yucatec Maya oznacza ogrodzenie lub ścianę.
W okresie rozkwitu było ważnym centrum skupiającym handel morski i lądowy. Pierwsze wzmianki o Zama pochodzą z 1518 roku. Widziane z morza miasto opisał członek hiszpańskiej ekspedycji Juan Diaz. Dokładniejsze badania przeprowadzili w 1843 roku John Lloyd Stephens i Frederick Catherwood. Swoje wrażenia opublikowali w książce „Incidents of Travel in Yucatan”. Sporządzili także dokładne mapy i szkice budynków. Prace archeologiczne prowadzone są z przerwami przez różnych badaczy aż do dnia dzisiejszego. Największą sławę temu miejscu przyniosły badania Samuela K. Lothropa w latach 20. XX w. Według archeologów miasto zostało opuszczone prawdopodobnie pod koniec XVI wieku.
Pomimo wczesnej pory stajemy w długiej kolejce po bilety. Widok miasta wynagradza długi oczekiwanie na wejście. Jest piękne.
Spomiędzy alejek i budynków o typowej dla epoki postklasycznej Majów architekturze w stylu Wschodniego Wybrzeża rozpościera się widok z góry na morze i białe plaże u stóp wysokich klifów. Z pozostałych stron Zama jest otoczone przez selvę i chronione wysokimi na 5 metrów, masywnymi murami.
Jak wszędzie na Jukatanie, także i tutaj odnajdujemy cenotes, które zaopatrywały miasto w czystą, słodką wodę.
Najbardziej charakterystycznymi budynkami są El Castillo, Świątynia Fresków i Świątynia Zstępującego Boga.
Większość budynków została ozdobiona pięknymi freskami i rzeźbami. Częstym motywem jest postać Nurkującego (Zstępującego) Boga oraz symbol Wenus, która dla Majów nie uosabiała miłości lecz wojnę.
El Castillo między innymi spełniało prawdopodobnie funkcję latarni morskiej, mającej naprowadzić łodzie handlowe na przerwę w rafie barierowej, aby mogły bezpiecznie wpłynąć do portu.
Po kilku godzinach zwiedzania schodzimy na plażę Zona Arqueologica, gdzie rozkoszujemy się słońcem, białym piaskiem i kąpielą w ciepłym morzu. Jest pięknie.
Cenote Tajma Ha
6 stycznia 2022
Nasz trzeci dzień nurkowy.
Po kawie i śniadaniu, tym razem zjedzonym w apartamencie (co zaproponowała Magda – 12 letnia właścicielka domowej restauracji o nazwie „Masencja”), wyruszyliśmy do cenoty o pięknej, baśniowej nazwie Tajma Ha. Nazwa kojarzy nam się z Taj Mahal – indyjskim mauzoleum – Świątynią Miłości i rzeczywiście – widok, który napotykamy pod wodą zdaje się potwierdzać to skojarzenie.
Po zanurzeniu wpływamy do obszernej, ciemnej sali, z której korytarz przecięty w połowie halokliną prowadzi nas po poręczówce do otwartej u góry komory drugiej, mniejszej cenoty zwanej Sugar Bowl. Wypływając z ciemnego korytarza nasz wzrok napotyka imponujące efekty świetlne. Promienie słońca jak błękitne lasery przecinają wodę, rozjaśniając mrok jaskini i malując piękne mozaiki na wapiennych formacjach. Tutaj możemy się na chwilę wynurzyć, aby obserwować zielone i brązowe girlandy zwieszającej się z otworu w stropie roślinności oraz zamieszkujące jaskinię małe nietoperze. Można wyjąć automat z ust i oddychać czystym, świeżym powietrzem. W grotach nie mających dostępu do świeżego powietrza i światła, oddychanie bez automatu po wynurzeniu się jest niewskazane, ponieważ nigdy nie wiadomo jakiego rodzaju zanieczyszczenia mogą się znajdować w dusznym powietrzu zalegającym od lat w zamkniętej przestrzeni.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną, znów przez ciemny, pocięty stalaktytami korytarz, gdzie na chwilę tracimy ostrość widzenia, do głównej sali Tajma Ha.
Drugie nurkowanie również zaplanowaliśmy w Tajma Ha. Tym razem popłyniemy inną trasą, pomiędzy imponującymi nawisami i formacjami skalnymi. Po drodze oglądamy zachowane w wapieniu skamieliny muszli i rafy koralowej. Leżące na posadzce resztki stalaktytów przypominają kawałki białych kości.
Zostały strącone naturalnie, przez prąd wody czy ruchy ziemi lub, niestety, przez nieostrożnych nurków. To drugie powoduje, że wpuszczanie do tych najpiękniejszych cenot nurków rekreacyjnych, nie znających dobrze zasad nurkowania jaskiniowego, jest przedmiotem ostrej krytyki ze strony środowiska eksploratorów. Zniszczenie któregoś ze stalaktytów w podwodnych korytarzach jest nieodwracalne, ponieważ formacje te narosły w okresie, kiedy w jaskiniach nie było jeszcze wody. W zalanej jaskini stalaktyty się nie budują. Dlatego też nieostrożne i nieodpowiedzialne zachowanie zostało przez władze Jukatanu obwarowane wysokimi karami finansowymi.
Po nurkowaniach wróciliśmy do Tulum, gdzie na obiad zjedliśmy w majańskiej knajpce zapiekaną w cieście paprykę, nadziewaną serem i polaną pysznym pomidorowym sosem.
Cenote Angelita
8 stycznia 2022
Angelita to miejsce magiczne.
Wyobraź sobie olbrzymią, głęboką na 59,4 metrów studnię krasową o jasnych ścianach i krystalicznej, ciepłej wodzie, od góry rozświetlaną promieniami słońca. Zanurzasz się i przy stromych pionowych ścianach opadasz w dół, obserwując jak wraz z głębokością powoli znika światło… Opadasz na 10 metrów, 20, 30. Jest już zupełnie ciemno. W blasku latarki pojawia się jezioro białej, nieprzejrzystej mgły.
Czujesz się jak na obcej planecie. Lecimy nad białym, mglistym jeziorem z delikatnie, leniwie tańczącymi srebrzystymi pasmami poruszonymi naszą obecnością, jakby mgła była żywa i zaciekawiona odwiedzinami. Poza nami nie ma tam nikogo, światłem latarek i bąbelkami oddechu profanujemy spokój stałych mieszkanek tego miejsca – odwiecznej ciemności i ciszy. Jesteśmy intruzami w świątyni. Cicho, żeby nie zbudzić śpiących bóstw delikatnie opływamy jezioro. Na samym środku, jak ołtarz wystaje z mgły tajemnicza wyspa, zbudowana z gałęzi starych drzew, resztek opadłej na dno roślinności, kości zwierząt, które wpadły do wody i nie mogąc wyjść zatonęły w studni stając się ofiarą złożoną przez las podziemnym bóstwom Angelity.
Jezioro mgieł to nie jest dno cenoty.
To prawdziwe przejście do podziemnego świata.
Boisz się? Ja też…
To co? Idziemy? Czy ktoś potrzyma mi piwo?
Pionowo, aby nie stracić orientacji powoli zanurzamy się w płynnym oparze. Na chwilę całkowicie tracimy wzrok, za szkłami maski tylko biel i nicość. Opadamy. Nagle ściana mgły urywa się. Mrok, o ile to możliwe, jest jeszcze gęstszy. Woda również jest bardziej gęsta i cieplejsza niż wyżej, odpycha nas w górę, jakby broniła wstępu.
To dlatego, że przechodząc przez pasmo siarkowodoru, tworzącego jezioro mgieł, minęliśmy również ukrytą w nim haloklinę. Musimy całkowicie pozbyć się powietrza z worków wypornościowych. Pod spodem znajduje się zbiornik słonej wody niesionej przez podziemne prądy od strony morza. Znajdujemy się na głębokości 35 metrów. Możemy tu zostać tylko krótką chwilę, dwie, trzy minuty. Pojedyncze, jedenastostolitrowe butle na plecach i szybko kończący się czas bezdekompresyjny nie pozwalają na dłuższe zwiedzanie mrocznego królestwa.
Wynurzenie jest jak powrót z krainy umarłych.
Powoli, spiralą przy ścianie jaskini powracamy do świata, życia, słońca, zieleni i ciepła. Nagle te wszystkie docierające do nas cały czas, niedostrzegane zwykle bodźce atakują nasze zmysły ze zdwojoną siłą. Ptaki śpiewają głośniej, selva szumi, wiatr pachnie roślinami i żyzną ziemią, słońce jest cieplejsze i świeci jaśniej. Żyjemy!
Cenoty Pit i Nikte Ha
9 stycznia 2022
Magda jeszcze nie może nurkować. Uszy już nie bolą, jednak na wszelki wypadek lepiej, żeby poczekała jeszcze jeden dzień.
Decydujemy się więc na nurkowanie w The Pit – kolejnej głębokiej cenocie.
Wchodzimy pod wodę w miejscu przypominającym leśny amfiteatr. Muszlę stanowi sufit jaskini, posadzkę – tafla wody. Dźwięki odbijają się echem od ścian. Aby zejść na dno trzeba zanurzyć się na głębokość 30m.
Tu również powoli gaśnie światło. Na dnie, jak śpiące kamienne olbrzymy leżą głazy, pomiędzy którymi prowadzi nas przewodnik. Co chwila natrafiamy na opisane podwodne stanowisko archeologiczne.
Gdzieniegdzie tabliczki informują, że w tym miejscu coś znaleziono i proszą o zachowanie stanowiska w nienaruszonym stanie. Przemek pokazuje nam jakieś ciemnobrązowe patyki leżące dookoła tabliczki. Po chwili uświadamiam sobie, że to kości, tak stare, że czas i woda wygładziły je i zabarwiły na ciemny kolor.
Wynurzamy się i na 5 metrach robimy przystanek na 3 minuty. Po głębokim nurkowaniu taki przystanek jest konieczny, aby oczyścić organizm z nadmiaru azotu. Wita nas przepiękna gra świateł malowana promieniami słońca i mocnych latarek zanurzających się nurków z innej grupy. Sztuka ze światła i cieni w leśnym amfiteatrze ze skały. Baśń.
Na drugie nurkowanie wybieramy piękną, płytką cenotę o wdzięcznej nazwie Nikte Ha – Lilia Wodna. Urodą przypomina odwiedzoną już przez nas Aktun Ha.
Przechodzimy na drugą stronę lustra i trafiamy do przepysznego ogrodu, gdzie grawitacja przestaje być dla nas problemem i możemy latać pomiędzy wodną roślinnością. Tutaj również podziwiamy fioletowe liście lilii wodnych wyrastające z zielonego dywanu pokrywającego dno. Z otwartej niecki wpływamy pod niski strop jaskini. Tutaj, gdzie nie dociera już światło słoneczne roślinność ustępuje miejsca kolumnom stalaktytów. Z ogrodu pałacowego wchodzimy na salony.
Ta jaskinia jest jedną z najniższych, w jakich zdarzyło mi się nurkować. Trasa wytyczona poręczówką nie daje żadnego miejsca na jakiekolwiek zmiany pływalności czy trymu. Nieostrożny ruch czy błędne kopnięcie płetwą może narazić ażurowe wapienne dekoracje na uszkodzenie. Czuję lekki stres. Nie chciałabym zniszczyć tego piękna.
To trochę tak jakby wpuścić słonie do Luwru… Musimy bardzo uważać.
Po pałacu oprowadzają nas srebrzyste ławice małych rybek. Mieszkają w otwartej części jaskini, jednak wabione światłem latarek postanawiają zapuścić się z nurkami pomiędzy pałacowe korytarze. A może znajdzie się tam coś ciekawego do jedzenia? Jest nam bardzo miło z powodu gościnności naszych maleńkich gospodarzy, jednak uświadamiamy sobie że nawet ostrożne zachowanie świadomych ekologicznie nurków jest ingerencją w delikatną równowagę środowiska cenot. Bez naszych świateł rybki nie wpłynęłyby w ciemność, żyjące w jaskini, zazwyczaj ślepe stworzenia nie zostałyby tym samym narażone na pożarcie przez wygłodniałych gości. Nie wiemy również jak samo światło wpływa na ekosystem jaskini.
Chichen Itza
10 stycznia 2022
To doskonały moment na odwiedzenie jednego z cudów świata.
Około 7 rano pakujemy się do samochodu i jedziemy do położonego o 150 km od Tulum Chichen Itza.
Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie w jednym z najstarszych miast założonych przez hiszpańskich konkwistadorów – Valladolid. Oczywiście, jak przystało na grupę włóczącą się śladami zabytków, wybieramy serwującą meksykańską kuchnię restaurację znajdującą się w najstarszym hotelu w Valladolid – El Meson del Marques.
Po posileniu się przepyszną jajecznicą z chaya, grzankami z konfiturą i czarną, pyszną jak grzech kawą, jedziemy prosto do Chichen Itza, tak, aby być tam jak najwcześniej. Nie, nie pozostawiamy Valladolid bez zwiedzania – wrócimy tam w drodze powrotnej na wieczorny ptasi koncert na głównym placu – parku miasta.
W Chichen Itza jesteśmy na tyle wcześnie, że udaje nam się jeszcze znaleźć miejsce na pobliskim parkingu. Kupujemy bilety, przechodzimy przez bramki kontrolne i wyruszamy w podróż w czasie.
Chichen Itza oznacza Źródła Ludu Itza lub Wrota do studni Itza. Nazwa ta pochodzi od położenia miasta na krzyżowym przecięciu linii łączących cztery cenoty. Dwie z nich – święte cenoty, leżą na terenie miasta, dwie pozostałe w jego okolicy. Poznanych dotychczas większych cenot w Chichen Itza jest aż 13.
Największy rozwój tego miasta – państwa datowany jest na okolice X wieku n.e. W XI wieku miasto zostało opuszczone z nieznanych. Cenote Sagrado w Chichen Itza opisywał biskup Diego da Landa (ten sam który kazał zebrać wszystkie majańskie księgi i spalić je jako dzieło diabła).
Edward H. Thompson jako pierwszy i ostatni dokonał udanych badań podwodnych w Cenote Sagrado, wcześniej pokonała ona Claude-Josepha le Désiré Charnay, który podczas nurkowania doznał urazu ciśnieniowego ucha.
Wygodne ścieżki prowadzą nas do kolejnych zabytków architektury majańskiej.
Zaczynamy od Grobowca Wielkiego Kapłana.
Jest to budynek w postaci schodkowej piramidy radialnej. Przemek zaprasza nas na ogromną, okrągłą platformę położoną przed głównym wejściem do Grobowca. – Wiecie na czym stoimy? – pyta. – To prawdopodobnie ołtarz ofiarny.
Po kręgosłupie przechodzą mi ciarki…
W środku piramidy odkryto grobowiec – być może był to jakiś kapłan – stąd nazwa piramidy.
Odwiedzamy kolejne pozostałości budynków i piramid aż docieramy do postawionego na wysokiej, podwójnej platformie budynku w kształcie kopca. To El Caracol – Ślimak.
Nie możemy wejść do środka, jednak z opowieści naszego przewodnika dowiadujemy się, że wewnątrz, wzdłuż ścian wije się spiralna klatka schodowa oświetlona umieszczonymi w ścianie budynku oknami, rozchodzącymi się promieniście na wszystkie strony świata.
Ta charakterystyka budowli pozwala domyślać się, że służyła ona jako obserwatorium astronomiczne.
Kolejnym przystankiem na trasie zwiedzania jest imponująca, umieszczona na płaskim podwyższeniu kolumnada – Świątynia Wojowników zwana również Grupą Tysiąca Kolumn. Przypuszcza się, że w czasach świetności miasta była ona zadaszona i służyła za miejsce spotkań mieszkańców.
Umieszczono w niej między innymi rzeźbione kolumny upamiętniające postaci wojowników, a także inne w postaci pierzastego węża. Między kolumnami napotkać można także rzeźby półleżących postaci – Chac Mool – prawdopodobnie służących za ołtarze ofiarne. Na ścianach odnajdujemy dekoracje w postaci maski boga deszczu Chaca.
Powoli zaczynam czuć dziwną i bardzo ulotną więź z dawnymi mieszkańcami miasta. Co czuli, o czym myśleli? Jakie sprawy ich zaprzątały w codziennym życiu? Jak wyglądali? Co było dla nich ważne? Szkoda, że spacerujące tu grupy turystów nie zostały ubrane w stroje z epoki, wyobraźnia ruszyłaby z kopyta 😉
Dalej. Platforma Wenus.
Astronomia miała ogromny wpływ na życie i religię dawnych ludów Mezoameryki. Wenus symbolizowała dwoistość istnienia – odrodzenie i śmierć.
Jedna z legend głosi że bóg Kukulkan wybudował sobie stos pogrzebowy i złożył siebie w ofierze, stając się planetą Wenus, nazywaną przez Majów „Lamat”. Wenus ma ogromne znaczenie dla słynnego kalendarza Majów. Jej cykl według majańskich astronomów rozpoczynał się w chwili koniunkcji ze Słońcem, występującej co 584 dni.
W drogę. Dalej. Głębiej w obejmujący nas odwiecznymi ramionami czas.
Platforma Czaszek – Tzompantli. Długi, ciągnący się na kilkadziesiąt metrów podest, którego boki zdobią wizerunki czaszek.
Czy układano tutaj głowy poległych, wrogich wojowników?
Dalej.
Ścieżką ceremonialną docieramy do pierwszej ze świętych cenot – Sagrado. U naszych stóp, w dole rozpościera się otulona koroną selvy zielona, nieprzejrzysta tafla wody. Nieopodal niewielki budynek – świątynia? Dom najwyższego Kapłana?
Czy to tutaj przygotowywano ofiary, przed wysłaniem ich w podróż w zaświaty? Ciekawa jestem historii tej naturalnej świątyni, na pewno trafiały tutaj różnego rodzaju podarunki ofiarne dla bogów. Czy kiedyś badania archeologiczne pozwolą nam poznać jej tajemnice? Wydobyć na światło dzienne ukryte dotąd skarby z przeszłości? Czy wpadniemy w zadumę nad losem złożonych w ofierze ludzi i zwierząt?
Dalej.
Uczucie cofania się w czasie jest coraz silniejsze. Jakieś magiczne przyciąganie sprawia, że stajemy przed grupą dwóch budynków. Przepiękne, bogate płaskorzeźby zapierają dech w piersiach. Rzeźbienia fasady w stylu Chenes, zdobiące ją maski Bolon K’awiila, portal w formie paszczy Witz – Potwora Ziemi, filigranowe, koronkowe ozdoby. To jedne z najsłynniejszych zdobień w Chichen Itza, rozsławione rycinami wspomnianego wcześniej rysownika i odkrywcy – Fredericka Catherwoda.
Nie jestem w stanie opisać urody tego miejsca. To trzeba zobaczyć. Patrzę i nagle przychodzi mi do głowy pytanie. Czy dawni Majowie używali kolorów do zdobienia? Pytam Przemka. Tak. Wszystkie, oglądane przez nas budynki ozdobione były pstrokatymi kolorami, złotem, czerwienią, niebieskim, białym… Miasto z daleka musiało wyglądać jak zgubiony przez przechodzącą olbrzymkę naszyjnik z klejnotów. Z bliska… hmmm, tutaj moja wyobraźnia wysiada, poddaję się.
Dalej.
Platforma Orłów i Jaguarów z pięknymi rzeźbieniami wyobrażającymi te zwierzęta a z niej już krótka droga do olbrzymiego stadionu do gry w pok-ta-pok, rozsławionego filmem „Apocalypto” Mela Gibsona.
Tak, to ten stadion był „aktorem” w słynnej scenie „uwolnienia” jeńców po zaćmieniu słońca. Pok-ta-pok czy dokładniej pitz było rytualną grą mającą upamiętniać walkę mitycznych Bohaterskich Bliźniaków w Mitnal – królestwie podziemia.. Wzdłuż dwóch boków prostokątnego stadionu znajdowały się pochyłe platformy, na których wysoko umieszczano kamienne obręcze. Zasady gry wymagały podbicia ciężkiej gumowej piłki biodrem tak, aby przerzucić ją przez obręcz. Używanie innych części ciała było zabronione. Boki stadionu w Chichen Itza zdobione są bogatymi freskami opowiadającymi o przebiegu gry. Jedna ze scen pokazuje ścięcie głowy gracza, nie wiemy jednak czy był zwycięzcą, czy pokonanym. Tak czy inaczej – dość radykalne zakończenie meczu.
Dalej.
Ze stadionu wychodzimy wreszcie na olbrzymi, zalany słońcem plac ze stojącą na jego środku, majestatyczną, 30 metrową schodkową piramidą. El Castillo – Zamek – Świątynia Kukulkana. Piramida ta kryje kolejną tajemnicę. W jej wnętrzu znajduje się wcześniejsza, starsza piramida a pod nią następna święta cenota.
To jak opowieść ukryta w opowieści ukrytej w opowieści. Taki majański „Rękopis znaleziony w Saragossie” 😉
Piramida zbudowana jest na planie kwadratu. Z każdej strony na górę biegną schody z 91 stopni. Po zsumowaniu składają się na liczbę 365. Czy coś nam to mówi? Stopnie schodów zostały zbudowane tak aby wspinający się po nich człowiek odczuwał dyskomfort – to była droga dla bogów, nie dla ludzi. U podnóża schodów wejścia do świątyni strzegły kamienne głowy Pierzastego Węża. Cała piramida jest jednym wielkim matematyczno – astronomicznym symbolem. Jest pięknym i dumnym świadectwem wielkości dawnej cywilizacji.
Przed wyjściem zahaczamy jeszcze o kolejną świętą cenote X’toloc.
I tutaj znowu przychodzą mi do głowy myśli o przyszłych odkryciach.
Przemek wyjawia nam ciemną stronę majańskich wierzeń. Otóż najczęstszymi ofiarami ludzkimi, poświęcanymi bogom były dzieci. Majowie uważali, że przez swój młody wiek są istotami o najczystszej duszy, najbliższymi bogom, najmniej skażonymi życiem na Ziemi. Dzieci stawały się więc idealnymi posłańcami, za pomocą których posyłano modlitwy i prośby o przychylność bóstw. Straszna, mroczna historia. Co za barbarzyństwo! Ale zaraz… Przecież cała, naznaczona wojnami i cierpieniem historia ludzkości składa się z barbarzyńskich czynów, większych i mniejszych tragedii wydarzających się od czasów, kiedy pierwszy przodek człowieka stanął na dwóch nogach i nauczył się tworzyć broń. Ok, niech niewinny pierwszy rzuci kamieniem…
Uff…. Wracamy do teraźniejszości.
To jeszcze nie koniec dnia. Trudy wędrówki w czasie chcemy spłukać z siebie w prawdopodobnie najpiękniejszym naturalnym basenie na świecie. Jedziemy do cenote Ik Kil, gdzie nie można nurkować.
Zrobiono tam kąpielisko. W szatni przebieramy się w stroje kąpielowe, wypożyczamy kapoki (wejście do wody bez kamizelki jest zabronione) i pamiętając o zmyciu z siebie wszelkich kosmetyków mogących wpłynąć na kruchy ekosystem, schodzimy po kamiennych schodach do wody. Jest czysta i chłodna. Wzrok błądzący po ścianach porośniętych bujną zielenią odpoczywa, czyszczą się myśli, na całe ciało spływa ukojenie. Spędzamy tam godzinę i odświeżeni jedziemy poszukać jakiegoś jedzenia.
Mission impossible.W małych otaczających Chichen Itza wioskach wszystkie knajpki są zamknięte.
To nic, znajdziemy coś w drodze powrotnej a tymczasem Przemek chce nam pokazać jeszcze jedno miejsce – Yaxuna.
Wysiadamy we trójkę z samochodu, dzieciaki – Olo i Magda, chwilowo ogłosiły strajk i odmówiły współpracy. Zostawiliśmy ich w samochodzie z oczami wbitymi w telefony. Niech im będzie. Przemek płaci za wstęp chwilowemu „właścicielowi” stanowiska prawdopodobnie z pobliskiej wioski. Uroczy staruszek opowiada nam coś po hiszpańsku i zostawia nas samym sobie. Poza nami nie ma tam żadnych turystów, w tym mieście jesteśmy sami, niesamowite uczucie. Idziemy powoli z Anią, nie próbując nawet dogonić Przemka, który zachowuje się jak mały chłopiec który dostał upragnioną zabawkę. Widzimy go czasem pomiędzy drzewami biegającego z aparatem fotograficznym od jednej budowli do drugiej. Od czasu do czasu nasze ścieżki się przecinają i wtedy Przemek opowiada o miejscu, w którym stoimy.
Odnajdujemy tam piramidy, na które jak nigdzie dotąd możemy się wspiąć. Udaje nam się rozpoznać obserwatorium astronomiczne i stadion pok-ta-pok. Na szczycie jednej z budowli spotykamy Przemka. Pokazuje nam widoczną w dole białą drogę. Tak! To zakończenie słynnej Sacbe – stukilometrowej majańskiej „autostrady” królowej Ix K’awill Ajaw prowadzącej z Coba aż tutaj. Co za fascynujące odkrycie!
Łażąc po ruinach odkrywamy (no nie – Przemek odkrywa, bez jego komentarza nawet nie wiedziałybyśmy na co patrzymy) ciekawe, późnoklasyczne zdobienia na elewacji piramidy, chodzimy po labiryncie grobowca królewskiego, wspinamy na kolejną, zarośniętą selvą piramidę. Znów zaczynam wewnętrznie zapadać się w przeszłość. Zatrzymuję się i puszczam przodem Anię i Przemka. Zostaję sama. Siadam na stopniu schodów akropolu i zamykam oczy. Czekam na duchy. Nic. Cisza. Błogość. Odpoczywam chwilę i doganiam moich towarzyszy. Za szybko, za krótko, magia miejsca nie zdążyła objąć mnie we władanie. Szkoda, ale nie mamy czasu. Nie skończyliśmy jeszcze tego dnia, jeszcze tak dużo do zobaczenia.
Znajdujemy otwartą knajpkę i jemy szybki, prosty posiłek siedząc przy stoliku ustawionym na ulicy. Zbliża się zachód słońca. Teraz Valladolid, póki jeszcze cokolwiek widać.
Po drodze zauważamy jeszcze współczesny majański cmentarz. Jest tak inny od znanych nam cmentarzy, że postanawiamy zrobić krótki przystanek. Grobowce są maleńkie, jedne to typowe groby wykopane w ziemi, inne to dziwne maleńkie wielopiętrowe domki otwarte od strony cmentarza. Mają drzwi i okienka. W niszach domków stoją skrzynki, metalowe, drewniane, zauważyłam nawet jedno kartonowe pudełko.
To trumny. Wszystkie groby pomalowane są w pastelowe, wesołe kolory – zieleń, róż, fiolet, błękit, żaden nie jest szary. Na jednym z ziemnych grobów – niebieskim – leżą damskie pantofelki. Wszędzie pysznią się sztuczne kwiaty i napisy wymalowane ręcznie kolorową farbą.
Musimy ruszać dalej. Valladolid traktujemy już troszkę po macoszemu. Miasto to założone zostało jako pueblo w 1543 r. przez . Ma wiele interesujących zabytków i bardzo ciekawą historię związaną z podbojem Jukatanu przez hiszpańskie wyprawy.
Odwiedzamy jedynie Iglesia de San Servacio – kościół zbudowany z kamieni zrabowanych z piramid i idziemy na krótki spacer po centralnym parku z fontanną. W koronach drzew cisza. Jest ciemno. Za późno na ptasi koncert.
Zmęczenie zagania nas do samochodu. Przed nami jeszcze 150 km podróży do domu. Zasypiam.
Cenote Tak Be Luum
11 stycznia 2022
Dla mnie jest to dzień odkryć.
Przemek, zadowolony z umiejętności nurkowych całej grupy postanawia pokazać nam dwa piękne ale i dość wymagające podziemne pałace.
Na pierwszy dzień wybiera Cenote Tak Be Luum.
Pierwsze zaskoczenie – oprócz nas nie ma tutaj nikogo. To aż niewiarygodne. Klarujemy sprzęt i schodzimy po drewnianych stopniach do wielkiej podziemnej groty, cichej i chłodnej. Zanurzamy się w krystaliczną toń. Tutaj nie ma roślin. Od razu wpływamy do podziemnego korytarza. Jeszcze w drodze Przemek uprzedził nas, że ta cenota jest zupełnie inna niż wszystkie, które do tej pory widzieliśmy, dziwna, odmienna.
Włączam latarki przy kamerze i zakochuję się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia! To jest baśń.
Płynę powoli korytarzem udekorowanym dziwnymi, niepodobnymi do niczego innego grudkowatymi naciekami. Gdybym miała głowę na gwincie to by mi się odkręciła i spadła na dno! Mijam wyrastające z dna szerokie stożki. Niektóre z nich zapadły się odsłaniając pusty środek. Jak to…? Co za przewrotna, dziwna siła zbudowała te nadmuchane dekoracje? Z odległych ścian szczerzą na mnie zęby otwarte paszcze grot. Nie wolno mi tam wpłynąć choć wołają mnie szeptem – chodź, chodź zobacz, nikogo jeszcze tutaj przed Tobą nie było, będziesz pierwsza. Tchną zwodniczym spokojem. Takie piękne. Takie zabójcze.
Mijamy zaskakujący stalagnat który wygląda jakby cały sklejony był z maleńkich patyczków lub ptasich kosteczek. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, co za zadziwiająca forma! Jak to powstało?! Jakie niesamowite wydarzenie zapoczątkowało budowę tej kolumny?
W głąb, naprzód, w ciemność tej opowieści. Dopływamy do prostokątnego przejścia w skale, wysokości około 2 metrów i szerokości 1,5 metra. Jest równe, jakby ktoś wyciął ten otwór zamierzając zamontować w nim drzwi. Nie wierzę, że to naturalna forma. Na obramowaniu otworu, na brązowej gładkiej powierzchni skały widzę wybielenia i delikatne rysy. No tak, nie każdy nurek przepływający tędy przeszedł czysto. Czy mi się to uda? Prawie pokonuję otwór bez muśnięcia, już rośnie we mnie duma, nagle, samiutkim czubkiem płetwy leciutko zahaczam o „futrynę”. A jednak… Po wyjściu z nurkowania pytam Przemka. Potwierdza – jest to naturalny otwór. Jak? Tyle pytań…
Na drugie nurkowanie upieram się zostać w tym samym miejscu. Gdyby reszta grupy nie chciała, ogłoszę strajk i położę się w wejściu do jaskini rozdzierając szaty. Chcieli. Ufff, to byłby widok, blond baba w piance odgrywająca Rejtana… Tego nie dało by się odzobaczyć 😉 Podczas drugiego zejścia pod wodę moja miłość do jaskini rośnie. Wrócę tu. Muszę.
Cenote Dreamgate
12 stycznia 2022
Ostatni dzień nurkowy podczas tej wyprawy. Cenote Dreamgate – Wrota Snów.
Byłam tutaj podczas poprzedniego pobytu, więc uderzające piękno tego miejsca nie zaskakuje mnie tak silnie. Widzę jednak jakie wrażenie robi na płynącej przede mną Ani. Czy zakochała się w Dreamgate, tak jak ja w Tak Be Luum? Zapytam. Potwierdzi i użyje mojej przenośni o głowie na gwincie. Ha!
Korytarze odsłaniają przed nami filigranowe maleńkie formy wyglądające jak makiety wschodnich miast ze strzelistymi minaretami, okrągłymi kopułami meczetów i pałacami sułtanów. Inne przywodzą na myśl półki z poustawianymi figurkami z miśnieńskiej porcelany. Gdzieniegdzie kątem oka dostrzegam postacie ubrane w białe płaszcze z kapturem. Gra świateł i cieni wywołana naszymi latarkami mami oczy pozorując ulotny, prawie niedostrzegalny ruch tych figur. Gdzie oni idą, kim są? Wstępu do pobocznych komnat i korytarzy strzegą ozdobne kolumnady z położonych bardzo blisko siebie stalagnatów. Tam nie wpłyniesz. Jesteś jak turysta spacerujący po Watykanie, są miejsca, które możesz zobaczyć i inne – zarezerwowane tylko dla wybrańców, niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Trzymaj się drogi wybrukowanej żółtą kostką Dorotko, inaczej zagubisz się w tej baśni.
Tutaj również robimy dwa nurkowania, jest zbyt pięknie żeby poprzestać na jednym.
Łódką po Ria Lagartos
13 stycznia 2022
Ostatni dzień przed wylotem zamierzamy spędzić w epickim stylu! Nie ma czasu na nudę.
Wstajemy o trzeciej nad ranem. Już o piątej, po szybkim śniadaniu pakujemy się do samochodu. Zamierzamy zdążyć na wschód Słońca nad Ria Lagartos. Czeka nas 250 km drogi przez Jukatan, na drugą stronę półwyspu. Oczywiście wszyscy poza Przemkiem, który chyba jako uzupełnienie diety łyka dynamit, zasypiamy w samochodzie.
Gdzieś po drodze nasz przewodnik zatrzymuje samochód, i włącza długie światła. W ich blasku pojawiają się ruiny kościoła. Światło wpada przez czerniejące otwory drzwi i okien do środka. – Chodźcie, chcę Wam coś pokazać. Omijamy zasłonięte siatką główne wejście i bocznym, niczym nie zabezpieczonym otworem wchodzimy do środka. Stare mury nareszcie otulają prawdziwe sacrum. Nie ma tam ław, ołtarzy, posadzki ani dachu. Nie ma rzeźb ani obrazów.
Nieprawda.
Są.
Prawdziwsze i piękniejsze niż wszystko co mógłby stworzyć człowiek. Nad naszymi głowami rozpościera się pełne gwiazd granatowe niebo, pod stopami ścieli się przepiękny zielony dywan z miękkiej, sprężystej trawy. Pod ścianami… ach! Pod ścianami rosną bujnie olbrzymie, piękne kwiaty pyszniące się ciemnoróżowymi kwiatostanami i lancetowatymi, wysokimi jak dorosły człowiek ciemnozielonymi liśćmi. Jak pięknie! Tak według mnie powinny wyglądać wszystkie świątynie.
Ruszamy w dalszą drogę.
Po trzygodzinnej podróży docieramy do małego portu nad Ria Lagartos. Tam czeka już na nas kapitan małej sześcioosobowej łodzi. Wypływamy.
Ria Lagartos – zaznaczone przez pierwszych konkwistadorów na mapie z 1517 roku rozlewisko szerokiej rzeki wpadającej do Zatoki Meksykańskiej. Nazwali je Bahia de Lagartos czyli Zatoka Krokodyli.
Rozlewisko podzielone jest na mniejsze zatoczki i zakola gęstymi zaroślami mangrowymi, tworząc swoisty matecznik dla wielu gatunków zwierząt i ptaków. Spotykamy tu przede wszystkim czarujące i pełne wdzięku różowe flamingi, ciekawskie pelikany, kormorany, czaple białe i siwe, rybołowy i inne. W cieniu zarośli mangrowych odpoczywają krokodyle. Witamy wschód Słońca w towarzystwie kołujących nad nami mew i płyniemy szukać flamingów.
Docieramy do niewielkiego, błotnistego wypłycenia. Wysiadamy z łodzi boso. Buty zostawiamy w środku, już byśmy ich nie odzyskali. Brodzimy przez grząskie jasne błoto cicho, schowani w zaroślach, starając się nie spłoszyć tych pięknych ptaków. Są! Piękne, eleganckie, różowe. Brodzą na długich nogach zanurzając dzioby w poszukiwaniu krewetek. To właśnie ta dieta wpłna kolor ich piór.
Nasyceni widokiem wracamy z niewielkimi przygodami do łódki. Olo nie posłuchał przewodnika, każącego nam iść dokładnie po jego śladach i usiłując skrócić sobie drogę zapadł się w grząskie błotko po kolana.
Jest Olo, jest impreza!
W drodze powrotnej przez mangrowce spotykamy stado pelikanów. Wielkie, ciekawskie ptaki podpływają do łódki, domagając się podarunku w postaci pysznej rybki. Dostają, a my robimy piękne zdjęcia. Na konarach martwych drzew siedzą drapieżne rybołowy. Suszą skrzydła w promieniach porannego słońca.
Nagle nasz kapitan zatrzymuje łódkę. Wypatrzył w cieniu zarośli dużego krokodyla amerykańskiego. Gad podpływa do łódki, pozwalając sfotografować się w pełnej, ponad dwumetrowej krasie.
Płynąc dalej obserwujemy mewy i eleganckie smukłe czaple. Słońce stoi już wyżej, oblewając krajobraz miękkim, ciepłym światłem. Wracamy do portu. Po drodze odwiedzamy jeszcze niewielki park położony w rezerwacie.
Idziemy na śniadanie do restauracji w porcie. Resztę czasu spędzimy wylegując się nad brzegiem zatoki. Olo robi kolejną sztuczkę zeskakując z pomostu na „piasek” i ponownie zapadając się w nim. Tym razem do pasa. Ze śmiechu nie mamy z Anią siły wyciągnąć go z tego potrzasku. Czekamy na Przemka, który pomaga wydostać się naszemu bohaterowi. Zostajemy na pomoście. Musimy doczekać do wieczora, kiedy umówiliśmy kolejne wypłynięcie. Otwieramy zimne piwo i lokujemy się wygodnie na drewnianych deskach pomostu. Zasypiam w ciepłych promieniach Słońca, chłodzona lekkimi powiewami wiatru… To nie był najlepszy pomysł, po przebudzeniu całe ciało mam zaczerwienione od opalenizny. Na szczęście moja skóra szybko radzi sobie z takimi niedogodnościami, jutro zbrązowieje.
Ponownie wsiadamy do łódki i robimy drugie wypłynięcie, kończąc je obserwacją Słońca zachodzącego za horyzont. Pięknie!
Potem szybko wsiadamy do samochodu. Jeszcze zatrzymamy się w Valladolid na pyszną zupę krem z chaya i wracamy do domu. Jest po północy. Zasypiamy prawie na stojąco.
Powrót
14 stycznia 2022
Musimy pożegnać Jukatan, o 16.30 wylatujemy. Do 11.00 pakujemy się, zwalniamy apartament, zostawiamy klucze kolejnej ekipie i jedziemy prosto co Cancun, gdzie na lotnisku żegnamy Przemka.
Tutaj kończy się nasza jukatańska przygoda. To nie był nasz pierwszy pobyt w Meksyku i na pewno nie ostatni.
Jeśli spodobała Ci się moja opowieść, przygotuj kostium kąpielowy, wygodne, lekkie buty, przewiewne ciuchy i koniecznie coś na komary. Spakuj sprzęt nurkowy i ruszaj z nami na kolejną wyprawę po tajemnicach Jukatanu!
Zapraszamy!
Zdjęcia: Ania Myśkiewicz, Ania Paszta, Przemek Trześniowski
Tekst: Ania Paszta