Granitowy szlak
„Kto z powodu pewnych okoliczności nie traci rozumu – widać nie ma go do stracenia”.
Gotthold Ephraim Lessing
Korona saksońskich kamieniołomów to raj dla nurkowych wariatów, lubiących tajemnicze, chłodne, mroczne głębiny.
Przynajmniej raz w roku pakujemy szpej do naszego nurkowozu zwanego niedźwiedziem i poświęcamy kilka dni na radosne taplanie w zalanych wodą nieckach dawnych kopalń, gdzie wydobycie i obróbka skały plutonicznej ma ponad stuletnią historię. W XIX wieku granit pełnił ważną rolę w budownictwie, utwardzaniu nawierzchni dróg, konstrukcji mostów i jako tłuczeń na torach kolejowych.
Na terenie Łużyc powstało wiele kamieniołomów a górnictwo i kamieniarstwo były istotnymi gałęziami przemysłu. Obecnie wiele z tych kopalń jest już nieczynnych a powstałe podczas wydobycia wyrobiska zalała woda.
I tutaj zaczyna się ich najnowsza historia…
Wetro
Kamieniołomem położonym najbliżej granicy z Polską jest Wetro. Leży on w okolicy miasteczka Niesky, założonego przez czeskich husytów w 1742 roku. Nazwa miasta jest zniemczeniem czeskiego słowa „nízký”.
Od XVII wieku wydobywano tam bazalt. Kopalnia została zamknięta w latach 40 XX w. Wyrobisko stopniowo wypełniało się wodą, osiągając ostatecznie głębokość 56 metrów. Z czasem w płytszych częściach zbiornika rozwinął się bujny litoral, zamieszkały w nim ryby i raki.
Mijamy miasteczko i wjeżdżamy do niewielkiego lasu otaczającego kamieniołom. Na leśnej polanie jest miejsce na kemping i rozbicie namiotu. Znajduje się tu również baza nurkowa. Rozkładamy sprzęt w wygodnej wiacie, udekorowanej metalowymi tabliczkami z reklamami w stylu retro. Wiata jest też wyposażona w gniazdka elektryczne, co okazuje się istotne, ponieważ w bazie nie ma możliwości zakupienia żadnych napojów ani jedzenia. Można tu podłączyć własny czajnik lub grzałkę.
Zalane wyrobisko jest duże, otoczone lasem. Jego wysokie brzegi bujnie porastają drzewa i krzewy. Powstałe jezioro rozciąga się na 450 m a jego szerokość to średnio 70 m. Pod wodą, na głębokości około 20 m biegnie położona w poprzek zbiornika grobla, stopniowo wypłycając się do 6 m w kierunku zachodnim. Dzieli ona nieckę na dwa baseny. Głębszy osiąga 56 m, płytszy – 45 m.
Baza i wejście do wody znajduje się od wschodu, przy głębszym zbiorniku. Ze stromego brzegu do wody prowadzą wygodne metalowe schody, zakończone dużą platformą z ławkami. Tutaj można oprzeć ciężki sprzęt, zrobić kontrolę partnerską, założyć płetwy i maskę.
Wchodzimy do wody krokiem i po potwierdzeniu gotowości przez wszystkich uczestników, zanurzamy się w zieloną, chłodną toń. Widoczność jest niezła, choć nie znakomita. Wiosną i latem często zdarza się słabsza wizura. Najlepszym czasem do nurkowania w strefie umiarkowanej jest jesień, kiedy woda ma największą przejrzystość.
Od razu po zanurzeniu możemy zaobserwować zielony litoral, porastający stromo opadające ściany. W pobliżu kręcą się ławice małych okoni. Wetro to zbiornik dla bardziej opływanych nurków, ponieważ od razu po wejściu trafiamy na dość dużą głębokość. Nie ma tutaj nigdzie łagodnie opadającego dna, przydatnego podczas szkolenia osób początkujących. Spadamy swobodnie na głębokość około 12 metrów i ruszamy w prawą stronę, tuż przy ściance. Na tej głębokości jeszcze jest dość jasno, ale ze względu na średnią widoczność wszyscy włączamy latarki. Co jakiś czas natrafiamy na zwisające ze ścian gałęzie zatopionych drzew. Płyniemy tak przez kilka minut.
Mijamy przymocowaną na ścianie tablicę, upamiętniającą dawnego właściciela bazy, Thomasa, który zginął w wypadku nurkowym w Egipcie. Z tablicy patrzy na nas uśmiechnięty, ubrany w bluzę dresową mężczyzna. Zanurzamy się głębiej. 22 m. Tutaj, głęboko pod termokliną dopada nas już chłód i mrok. Doceniam gruby ocieplacz, system grzewczy i bieliznę termoaktywną, tak niewygodne na powierzchni. Teraz nie marznę mimo że otaczająca mnie woda ma tylko 6 stopni.
Płyniemy jeszcze przez chwilę wzdłuż ściany aż do miejsca kiedy w toni wyrasta przed nami kamienista ściana grobli. Wypłycamy się do 18 m i skręcamy w lewo, aż do grzbietu grobli, który zaprowadzi nas pod przeciwległą ścianę. Na samym początku drogi natrafiamy na leżący tam rower. Zaraz za nim, na skalnej półce stoją dwa metalowe krzesła, jakby zapraszając do krótkiego odpoczynku a kilka metrów dalej spotykamy bardzo poważnego pana manekina, ubranego w stary strój nurkowy.
Grobla powoli wypłyca się, robi się coraz jaśniej. Po prawej stronie, prosto z grzbietu wychodzą w toń zagięte w łuk tory kolejowe. Wiszą tak sobie, niczym nie podparte, przywodząc na myśl zwariowaną kolejkę górską w jakimś lunaparku, po czym urywają się nagle w toni po paru metrach. Na samym końcu jak gdyby nieświadomy rozciągającej się pod nim głębi, przysiadł sobie mały pluszowy niedźwiadek. Grobla kończy się zieloną łąką na głębokości 8 m. Tutaj również spotykamy okonie. Jeśli teraz popłyniemy w prawą stronę, lekko w dół, na około 12 metrach natrafimy na sporą łódkę kabinową, którą można obejrzeć i zajrzeć do środka. W lewo od grobli będziemy mogli podziwiać ciekawe bazaltowe ścianki, wyglądające jakby zostały specjalnie ułożone z kamiennych prostokątnych płytek. Ciekawe czy to jest naturalna struktura bazaltu czy może jakaś pozostałość po specjalistycznej metodzie wydobycia.
Decydujemy się na łódkę, po czym ruszamy w drogę powrotną. Przed wynurzeniem, już nad termokliną, w cieplejszej wodzie robimy przystanek bezpieczeństwa.
Wychodzę na platformę, podnoszę wzrok i moje spojrzenie pada na 40 stromych stopni pnących się po wzgórzu. Czy ja wspomniałam wcześniej, że są wygodne…?
Na plecach mam twinset, w butlach pozostało jeszcze jakieś 140 bar powietrza. Mogę sobie pozwolić na zostawienie go na platformie aż do kolejnego nurkowania. Z ulgą zostawiam pięćdziesięciokilogramowy ciężar na ławce.
Po dwugodzinnej przerwie po raz drugi wchodzimy do wody. Tym razem zwiedzimy lewą stronę akwenu. Tutaj jest bardziej dziko. Po drodze napotykamy duże, bezlistne drzewa i szkielety krzaków które kiedyś porastały dno kamieniołomu. Opadające dość stromo ścianki mają ciekawą, niespotykaną strukturę. Na większej głębokości szary kamień porasta jadowicie żółte coś, spływające w dół wąskimi wstęgami. Wyglądem przypomina dobrze odżywioną pleśń albo kłęby waty. Nie dotykam tego, tak na wszelki wypadek.
Po 40 minutach spokojnego lotu wzdłuż ściany kompas pokazuje mi, że znajdujemy się już po drugiej stronie niecki. Nasz plan zakłada szkoleniowo powrót w toni do platformy. Na głębokości 6 metrów łapię na kompasie azymut i ruszamy w toń. To nie jest proste. Co chwila trzeba korygować kurs, ponieważ bez wzrokowych punktów odniesienia okazuje się, że kompas swoje a nasza głowa i ciało swoje. Zawsze powtarzam moim kursantom: kompas wie lepiej! I jak się okazuje – mam rację…
Płynąc zgodnie z azymutem na chwilę odwracam wzrok aby spojrzeć na płynącą za mną grupę. Wracam spojrzeniem na kompas. Skręciłam. Koryguję. Za chwilę to samo – szybkie spojrzenie na grupę, powrót do kompasu, skręciłam – korekta… I tak w koło Macieju. Dochodzę do wniosku, że jedną nogę muszę mieć silniejszą od drugiej, bo skręcam z kursu zawsze w prawo. W końcu po jakimś czasie tej nierównej walki docieramy do wejścia. Uff! Trafiliśmy prosto w punkt, więc moja instruktorska godność została zachowana 😉
Wychodzę z wody i uświadamiam sobie, że tym razem nie ominie mnie długa wspinaczka po wysokich, stromych schodach z całym tym ciężkim jak diabli szpejem na plecach. Siłownia i kondycja mają w nurkowaniu duże znaczenie! Nie zaniedbujcie tego, chociaż wciąż słyszy się że nurkowanie to sport dla leniwych 😉
Horka
Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest Horka. Śliczny, jasny kamieniołom o wysokich skalistych brzegach w koronie mieszanego lasu, który w październiku pięknie zabarwia się wszystkimi kolorami jesieni. Jeśli trafimy na ładny, słoneczny dzień, widok zapiera dech w piersiach! Pomiędzy majestatycznymi granitowymi ścianami artystka Natura umieściła lustro z wypolerowanego szmaragdu, oprawione w koronkową ramę czerwonych, zielonych i złocistożółtych drzew. W lustrze przegląda się słońce na tle błękitnego nieba, po którym z wolna wędrują stada białych jak śnieg obłoczków. Po tafli wody jak barokowa dekoracja pływają nenufary otulone płaskimi talerzami ciemnozielonych liści. Kwitnące nenufary pod koniec października!
Gdzieś słyszałam że ta baśniowa sceneria stała się filmowym plenerem w ekranizacji łużyckiej baśni o Krabacie – chłopcu, który został uczniem czarnoksiężnika. I ta baśń będzie się za mną snuła podczas całego pobytu, jako fantastyczne tło uzupełniające nasze podwodne przygody.
Tuż obok akwenu rozciąga się porośnięta trawą polana, na której porozstawiano wygodne ławeczki na sprzęt. Można zaparkować kampera lub rozbić namiot, jeśli planujemy dłuższy pobyt. Baza, prowadzona przez niezawodną Cosimę Schiffauer, na której fachowości i wiedzy zawsze można polegać, oprócz typowych usług dla nurków oferuje także miejsca noclegowe i dostęp do wyposażonej kuchni i stołówki. Latem spotykamy tam wielu ludzi, jednak w październiku zdarzało nam się że poza obsługą bazy byliśmy sami.
Skręcamy sprzęt, ubieramy skafandry i po długich metalowych schodach schodzimy nad wodę. Schody nie kończą się na powierzchni. Kolejne stopnie wcinają się w błękitną, odbijającą niebo taflę, stopień po stopniu zagłębiając się pod powierzchnię aż do głębokości 5 m. Niby w dół a do nieba 😉
Akwen nie jest zbyt duży i można go opłynąć podczas jednego dłuższego nurkowania, my jednak zamierzamy zrobić tutaj co najmniej dwa zanurzenia.
Na początek wybieramy trasę w poprzek niecki, prosto na drugą stronę, przez najgłębszą część kamieniołomu. Głębokość dochodzi do 32m, widoczność jesienią osiąga 10 – 12m.
Zanurzamy się wzdłuż podwodnych stopni i docieramy do usianego wielkimi głazami dna. Stok jest łagodny, więc powoli opadamy na coraz większą głębokość. Po drodze, między kamieniami znajdujemy co chwilę jakąś intrygującą zabawkę. Robimy krótki przystanek. Koniecznie trzeba sprawdzić, czy 10 m pod wodą da się pograć w siatkówkę dobrze obciążoną piłką lub zbić zawieszoną na linie kulą wszystkie kręgle z planszy.
Dalej głazy robią się coraz większe, zaczynają dominować odcienie ciemnej zieleni i szarości. Jednak, co zaskakujące, po dotarciu na sam dół niecki wciąż nie potrzebujemy latarek, światła dociera tutaj wystarczająco dużo. Szperamy chwilę w szmaragdowym mroku przy dnie, uważając na szybko znikający czas bezdekompresyjny i kierujemy się na przeciwległy stok.
Od tego momentu będziemy się powoli wypłycać zwiedzając lewą stronę zbiornika. Drogę urozmaicają wyrastające spomiędzy głazów szkielety drzew i krzewów, wśród których kryją się małe okonie i płotki.
Gdzieniegdzie napotykamy pozostałości kopalnianych urządzeń. Około 25 metra wypływamy wprost na dobrze zachowany kamienny budynek. Prawdopodobnie są to pozostałości bunkra lub budynku stacji pomp, jednak dla mnie wygląda jak domek czarnoksiężnika. Stropu nie ma, można więc wpłynąć do środka przez obramowany czerwoną cegłą otwór po drzwiach i wydostać się górą.
Płynąc dalej w lewo natrafiamy na przecinające toń rury przepompowni i docieramy do ogromnej, pionowej ściany. Jej gładka powierzchnia i idealne kąty proste robią niesamowite wrażenie pod wodą. W takich miejscach czuję się jak ptak. Powoli, spokojnie szybuję w toni podziwiając leżące daleko w dole widoki. Za rogiem, na głębokości około 12 m w połowie wysokości ściany wprawiona została zaskakująca aranżacja. Natrafiamy na mosiężny bulaj przytwierdzony do skały masywnymi śrubami. Po otworzeniu osłony widzę po drugiej stronie nurka, który wisi w toni uważnie taksując mnie wzrokiem. Zamiast szyby w bulaj wprawiono lustro. Wisisz jak w nieważkości, przy ogromnej granitowej ścianie i spoglądasz przez steampunkowe okno do równoległego wszechświata. Magiczne!
Po chwili ściana kończy się, przechodząc znów w kamienisty, łagodniejszy stok. Tu można się natknąć na szczupaka czekającego wśród gałęzi zatopionych drzew na jakąś nieostrożną ofiarę. Wszędobylskie okonie przyglądają się nurkom z ciekawością, towarzysząc nam podczas safety stop, który odbywamy przy dużej półce skalnej, gdzie na metalowej kratownicy stoją przeróżne bibeloty, figurki i wazoniki. Kończymy naszą wycieczkę docierając do schodów. Przed wynurzeniem robię kilka zdjęć bujnie rozrośniętym tutaj moczarkom, ramienicom i liliom wodnym.
Jeszcze pod wodą, stojąc na stopniach schodów zdejmuję płetwy i jak dziwaczna wodnica wyłażę z moim nagle bardzo ciężkim ładunkiem szpeju na powierzchnię. Tutaj muszę zdecydować czy zostawić wszystko na dole, na otaczających wejście kamieniach, czy podjąć mozolną wspinaczkę po schodach z całym majdanem na plecach. Lenistwo zwycięża.
Podczas przerwy powierzchniowej decydujemy że warto cos zjeść. Na nasz piknik znajdujemy najwspanialszą restaurację po słońcem! Pomiędzy drzewami, trochę ukryte, wiją się małe schodki kończące się na zawieszonej wysoko nad wodą półce skalnej. Stoi tam stolik i kilka krzeseł, a pod ścianą, osłonięta baldachimem zielonych krzewów, zaprasza do leniwego wypoczynku wielka, okrągła kanapa!
Przyprawiona zachwycającym widokiem najzwyklejsza konserwa turystyczna, jedzona nożem prosto z puszki i zapijana wodą smakuje jak wykwintne danie, parówka maczana w słoiku z ketchupem przypomina foie gras w pomidorach a plasterek sera gouda z Biedronki urasta do rangi francuskiego specjału. Sceneria pikniku na wiszącej skale wzbogaca nasz skromny posiłek o kilka gwiazdek Michelin.
Po posiłku i odpoczynku godnym rzymskich cesarzy zbieramy się na kolejne nurkowanie.
Planowanie trasy po prawej stronie akwenu jest odrobinę bardziej skomplikowane. Im będziemy płycej tym dłuższa i bardziej rozbudowana stanie się nasza trasa. Tutaj linia brzegowa wcina się w głąb lądu wąskimi językami zatoczek. Jest bardziej dziko, naturalnie i nieprzewidywalnie.
Zaczniemy tak jak wcześniej – przecinając zbiornik w poprzek. To najkrótsza droga na przeciwległą ścianę, ponieważ niecka przypomina odwrócony do góry nogami, spłaszczony stożek.
Docieramy do 25 metra i wzdłuż lekkiego wygięcia progu skalnego na tej głębokości nawigujemy na drugą stronę. Tam, wypłycając się lekko skręcamy w prawo. Mijamy zawieszone na pionowych ściankach półki skalne. W płytkich zagłębieniach ścian kryją się zaskakujące figurki. Na jednej z nich przysiadł czeski Krtek, na innej zamieszkała para skrzatów.
Teren jest bardzo zróżnicowany. Wpływamy pomiędzy poprzerastane niskimi drzewkami osuwisko wielkich głazów. To pierwsza i najdłuższa z czterech zatoczek. Zaraz za nią drogę przecina nam wysoki skalny grzbiet osłaniający kolejną zatoczkę. Mnóstwo tu roślinności i małych rybek a pomiędzy kamieniami można spotkać niebiesko ubarwione raki szlachetne. Prawdziwe, naturalne akwarium rozświetlone poruszanymi falowaniem wody refleksami słonecznych promieni.
Kolejna ścianka i kolejna urokliwa zatoczka, stanowiąca doskonały plener do zdjęć podwodnych. U jej skraju na głębokości 10 metrów z toni wyłaniają się trzy rekiny. Ta atrakcja bardziej przypomina mi estetykę amerykańskich lunaparków z horrorów klasy B lat ’80. Naturalnej wielkości figury zostały podwieszone w toni na stalowych linkach. W stronę nurków szczerzą się pomalowane obłażącą powoli białą i czerwoną farbą pyski. Jestem dość umiarkowanie zachwycona, ale moi współtowarzysze świetnie się bawią, robiąc sobie zdjęcia z głową w najeżonej ostrymi zębami paszczy rekina.
Mijamy kolejną ściankę i w najmniejszej z zatoczek robimy przystanek bezpieczeństwa po czym docieramy do schodów i kończymy naszą podwodną wizytę w Horce.
Jeszcze tylko dość męcząca wspinaczka z ważącym około 50 kg szpejem na plecach po wysokich schodach i możemy się pakować. Żegnamy Horkę obiecując sobie wrócić tutaj za rok.
Sparmann
Po jasnej, słonecznej Horce kamieniołom Sparmann robi wrażenie mrocznego i ponurego. Położony jest dość nietypowo, bo w środku miasta, niedaleko centrum. Trasa prowadzi nas pomiędzy kamienicami i ogródkami działkowymi i kończy się na bramie, za którą przy wysypanym żwirem parkingu wznoszą się budynki centrum nurkowego Tauchbasis Sparmann.
Właścicielem bazy jest znany wielu nurkom sympatyczny, zawsze uśmiechnięty i pomocny Jost Krauze. Oprócz prowadzenia centrum Jost hoduje też pszczoły, można więc kupić od niego pyszne miody z tutejszych kwiatów. Pasieka ustawiona jest po lewej stronie zbiornika, w pewnym oddaleniu od strefy nurkowej. Przeciwległe brzegi kamieniołomu otaczają drzewa, krzewy i całe mnóstwo kwitnących ziół, chętnie odwiedzanych przez pszczoły, motyle, wiewiórki i ptaki. Na ogrodzonym i zadbanym terenie znajduje się kilka ogrzewanych drewnianych domków dla gości planujących dłuższy pobyt. Rano można zamówić serwowane przez Josta śniadanie z jajkami na miękko i świeżymi gorącymi bułeczkami, a wieczorem rozpalić ognisko lub zorganizować grilla w wygodnej, dużej wiacie nad brzegiem zbiornika.
Z wiaty rozpościera się widok na wysokie ściany kamieniołomu oraz mroczną, ciemnozieloną toń wody. Zbiornik osiąga 63 m, jest to więc miejsce chętnie wybierane przez instruktorów, szkolących nurków technicznych. Wejście do wody znajduje się tuż przy domkach. Wyłożone kostką schodki prowadzą na szeroką półkę, z której po metalowej drabince schodzimy na niewielką platformę z kratownicy. Tutaj można założyć płetwy i jednym krokiem wejść do wody.
Po zanurzeniu ogarnia nas mrok. Ciemna, tajemnicza toń zaprasza w głęboką otchłań. Sparmann to stary zbiornik i choć właściciel bazy bardzo dba o jego natlenianie i oczyszczanie, trudno tutaj trafić na bardzo dobrą widoczność. Dodatkowo wysokie skalne ściany rzucają na wodę głęboki cień, powodując że już około dziesiątego metra musimy włączyć latarki.
Przed zaplanowaniem nurkowania warto przyjrzeć się mapce, na której znajdują się oznaczenia charakterystycznych punktów i atrakcji. Akwen jest oporęczowany i doskonale przygotowany dla nurków o różnych poziomach zaawansowania, trzeba jednak wziąć pod uwagę że wszystkie nurkowania odbywają się w toni, przy pionowych ścianach, konieczna jest więc dobra kontrola pływalności.
Wejście do wody osłonięte jest z prawej strony taką właśnie ścianą. Kilka kopnięć płetwami od kratownicy, na głębokości 5m umieszczona jest duża pływająca platforma do ćwiczeń lub odbycia wygodnego przystanku bezpieczeństwa.
Podczas pobytu w okolicach platformy nurkom często towarzyszą oswojone i bardzo ciekawskie jesiotry. Największe z nich osiągają długość 170 cm, prawdziwy kawał rybska! Podpływają bardzo blisko, chętnie pozując do zdjęć, zaglądają nam w oczy i domagają się głaskania. I tak, dobrze wiemy że nie należy dotykać zwierząt pod wodą, ale my wiemy swoje a jesiotry swoje. Spróbuj takiego jegomościa nie pomiziać to sam się pomizia, włażąc często pomiędzy twoją maskę a trzymaną w rękach kamerę 😀 Takie spotkania na długo zapadają w pamięć.
Wybierając poręczówkę rozciągniętą tuż przy czarnej pionowej ścianie musimy mieć pewność że wszyscy nurkowie z grupy mają co najmniej uprawnienia AOWD i wystarczającą odporność psychiczną. Prowadzi nas ona w czarną, nieprzyjazną, lodowatą toń. Po prawej stronie mamy gładką skałę, po lewej… nic. Jedynym jasnym punktem będzie kawałek żółtej linki wydobyty z ciemności przez światło latarki. Mrocznie, prawda?
Kiedy po 10 minutach dotrzemy wreszcie do znajdującej się na 30 m półki skalnej, z mroku wyłaniają się kamienne ściany niewielkiego bunkra. Dookoła czerń, jak pochmurna, zimowa noc i tylko ten zawieszony na skale maleńki domek. Z półki wybiega w ciemność kawałek surrealistycznego torowiska.
Czas tutaj ucieka bardzo szybko. Możemy zawrócić, popłynąć dalej wypłycając się wzdłuż ściany lub zaufać kolejnej poręczówce, ginącej gdzieś w toni. Wybierając dalszą drogę wzdłuż ściany trzeba być przygotowanym na bardzo powolne wypłycanie, łatwo więc wpaść w deco.
Osobom posiadającym odpowiednie uprawnienia i przygotowanym do tego typu nurkowania trasa ta umożliwi dotarcie po dłuższym płynięciu do wraku samolotu znajdującego się na głębokości 22 m a następnie do lezącej na 15 m, dokładnie na przeciwko wejścia, po drugiej stronie akwenu łodzi motorowej. Z tego miejsca mamy do wyboru dwie opcje: albo płyniemy dalej poruszając się przy ściankach, gdzie dotrzemy po drodze do zalanego lasu albo, tym razem bez żadnej poręczówki, całkowicie w toni popłynąć na azymut do wyjścia. Ta pierwsza trasa jest dużo ciekawsza ale też o wiele dłuższa, trzeba się przygotować na kolejne 40 – 50 minut nurkowania.
Wybierając przy bunkrze poręczówkę odchodzącą w toń dotrzemy, wypłycając się na 15m do zawaliska skalnego po drugiej stronie zbiornika. Pomiędzy głazami możemy zobaczyć resztki starych rowerów, toaletę a także kikuty drzew i sporo ryb. Obierając za punkt odniesienia porośnięte podwodną roślinnością ścianki przybrzeżne lub kolejną poręczówkę, wracamy do platformy przy wejściu, gdzie witają nas jak dawno nie widzianych przyjaciół radosne, wąsate pyszczki jesiotrów.
Planując nurkowania możemy też założyć dopłynięcie po powierzchni do różnych bojek, będących oznaczeniem leżących na dnie atrakcji. Bojami oznaczone są Jeep leżący na głębokości 26 m, platforma na 40 m, znany nam już bunkier a także punkty granicznych głębokości jak 40, 50 i 60 m. Wybierając dopłynięcie po powierzchni i zejście na dno przy opustówce możemy bez tracenia czasu bezdekompresyjnego lub wydłużania dekompresji spokojnie zwiedzić interesujące nas miejsce a następnie powoli wypłycać się w kierunku ściany, zachowując w ten sposób poprawny profil nurkowania.
Od razu przy wejściu możemy zanurzyć się na głębokość 22 m gdzie dotrzemy do poręczówki. Jeśli popłyniemy za nią w lewo, tuż przy dnie, doprowadzi nas ona do wielkiego drzewa na 26 m a dalej do wspomnianego już wraku wojskowego Jeepa. Stąd warto skierować się na wschodnią ścianę. Tutaj stok jest łagodniejszy i porośnięty zalanym lasem. Jeśli trafimy na lepszą widoczność, to miejsce jest doskonałe do zdjęć. Podczas nurkowania, poza niewątpliwie stanowiącymi największą atrakcję zbiornika jesiotrami można też spotkać wielkie szczupaki oraz spore ławice okoni i płoci.
Bardzo lubię to miejsce, choć nieraz podczas długiego płynięcia w lodowatej czarnej czeluści przemknęła mi przez głowę myśl: „kobieto, czy Ty na pewno masz równo pod sufitem?!” No coż, tak działa czarna, tajemnicza magia Sparmanna.
Warto tutaj wspomnieć krótko o miasteczku otaczającym ten kamieniołom. Kamenz, bo o nim mowa swoją historię wywodzi aż z wczesnego średniowiecza. Około 1190 roku istniała tutaj stara wieś słowiańska. Obok, nad rzeką Białą Elsterą tuż przy szlaku handlowym Via Regia powstał gród, który przed 1225 rokiem otrzymał prawa miejskie. Nazwa miasta pochodzi od łużyckiego słowa „kamjenc” oznaczającego kamień i zmieniała się na przestrzeni lat. Kamjen, Kamienz, Kamieniec ostatecznie otrzymał współczesną, niemiecką nazwę Kamenz. Jeśli znajdziecie chwilę warto przespacerować się starymi uliczkami do rynku wybrukowanego kocimi łbami, otoczonego przez śliczne kamieniczki, odwiedzić muzeum Lessinga – poety z czasów oświecenia, obejrzeć ratusz lub pobliskie muzeum sztuki sakralnej i zjeść kolację w którejś z okolicznych restauracji.
Steina
Nurkowania w tym kamieniołomie lubię chyba najmniej, choć urodą dorównuje on całej reszcie. Jest to maleńka, otulona lasem liściastym niecka, na brzegu której powstała dobrze działająca baza nurkowa. Zbiornik jest płytki. W najgłębszym miejscu osiąga 32 metry, nadaje się więc do nurkowania również dla osób początkujących. Niestety nigdy nie natrafiłam tam na dobrą wizurę, niezależnie od pory roku.
Być może problem powoduje niewielka pojemność i spadająca do wody roślinność która gnije na dnie zbiornika. Jednak przeżyłam tutaj kilka czarujących chwil podczas nurkowania i na te aspekty chciałabym zwrócić Waszą uwagę.
Decydując się na podwodną wycieczkę w tym miejscu nie warto planować większych głębokości. Tam i tak nic nie widać, i płynąc domyślamy się tylko otaczających nas kształtów. Nawet silna latarka niewiele pomaga w mglistej zawiesinie. Za to na płyciźnie, tuż pod powierzchnią, jesienią potrafi zachwycić istna kaskada żółtych drobnych listków z okolicznych brzóz, które w powolnym tańcu wirują w promieniach słońca opadając na dno. Jeśli zawiśniesz pośród nich otoczy Cię migotliwa feeria złocistych rozbłysków, jakby umierające listki chciały zabrać ze sobą odrobinę światła w tą ciemną, nieprzejrzystą toń.
Kolejnym moim zachwytem jest bujna kępa rosnących tuż przy wejściu lilii wodnych, wśród których pływają majestatycznie wielkie białe, czerwone lub złote karpie Koi. W tym miejscu warto zatrzymać się z aparatem i spróbować zrobić kilka zdjęć. Efekt murowany!
Robiąc wypad na saksońskie kamieniołomy warto zaplanować tutaj jedno płytkie nurkowanie.
Prelle
Ta sama baza nurkowa obsługuje tez drugi zbiornik – Prelle. Najlepiej podczas robienia opłaty bazowej wspomnieć od razu, że chcecie nurkować także w Prelle. Obsługa bazy przekaże Wam klucz do bramy i wyjaśni jak dotrzeć nad kamieniołom. Trzeba tam dojechać samochodem. Trasa z bazy wiedzie do pobliskiej miejscowości Haslich i zajmuje około 10 minut. Wjazd na teren kamieniołomu znajduje się obok muzeum przemysłu granitowego prowadzonego przez tutejszych pasjonatów.
Po otworzeniu bramy (ostatnio wisiała na niej wielka żelazna kłódka spięta masywnym łańcuchem) można wjechać na teren i zaparkować obok stojących na starych, wąskich torach wagoników, służących zapewne kiedyś do transportu kopalnianego urobku. Nie należy zapominać o zamknięciu za sobą bramy!
Tutaj nie ma żadnej bazy, warto więc mieć zapas gazów na wszystkie zaplanowane nurkowania.
W Prelle można się zakochać od pierwszego wejrzenia! Przepięknie położone w otoczeniu drzew, oświetlone słońcem jezioro, swoim urokiem zapiera dech w piersiach. Pod wodą jest równie urokliwie co na powierzchni, choć chimerycznie pod względem widoczności, o czym za chwilę.
Do przygotowania sprzętu postawiono tam kilka wygodnych, zadaszonych ław i stołów, jednak to cała infrastruktura na jaką możemy tutaj liczyć.
Już przygotowani do nurkowania, trzymając w rękach maski i płetwy schodzimy nad wodę. Tutaj nareszcie żeby wejść do wody nie trzeba pokonywać wysokich, stromych schodów czy drabinek. Nad samym brzegiem zakładamy płetwy i zanurzamy się pod wodę.
Ten zbiornik jest dość nieprzewidywalny jeśli chodzi o wizurę. Raz trafiałam na przepiękną, krystalicznie czystą wodę, która pozwalała na zachwycanie się widokami odległymi nawet o kilkanaście metrów, innym razem dobra widoczność pojawiała się dopiero głęboko, po ominięciu chmury nieprzejrzystej zawiesiny, która pochłaniała całe światło, pod spodem było więc klarownie, ale bardzo ciemno.
Zdarzyło mi się też nurkować w warunkach odwrotnych, dobrą widoczność mieliśmy do głębokości 5 – 7 metrów, a pod spodem wisiała żółtawa mgła. Warto nastawić się elastycznie i dopasować swoje nurkowanie już po zanurzeniu do warunków panujących pod wodą.
Najchętniej wracam wspomnieniami do nurkowania, kiedy Prelle pokazało mi się w całej okazałości. To naprawdę przepiękne miejsce! Niecka opada szerokimi jasnymi tarasami tworząc obszerny lej schodzący do głębokości 46 m. Na tarasach jak złocisto-brązowy dywan zalegają opadłe z drzew liście a spomiędzy nich wyrastają zielone łodygi podwodnych roślin. Na płytszych półkach uwijają się ławice ryb. Czasami wśród szuwarów dostrzec można wielkiego karpia lub lina. Na postrzępionych ścianach skalnych zalegają warstwy drobnego szarego pyłu, który w promieniach przebijającego się przez wodę słońca zaczyna mienić się złotymi drobinami. Nie mam pojęcia co to jest. Być może mika – złoto głupców. Całe ściany udekorowane są tym tajemniczym czarodziejskim proszkiem, jakby jakaś wróżka rozsypała tutaj gwiezdny pył.
W tym miejscu nie ma zbyt wielu artefaktów. Na głębokości około 20 m po prawej stronie od wejścia znajdziemy wrak małej łodzi. Jeśli popłyniemy w lewą stronę, na półce skalnej około 7 m natkniemy się na wyjątkowo upiornego pluszowego misia a głęboko, na 42 m umieszczona została księga, do której można się wpisać. Nie wiem czy cały czas tam jest. Zważywszy na pogarszający się z roku na rok wygląd misia, księga mogła nie przetrwać walki z czasem.
Kiedyś na jednym z tarasów widziałam uroczą ławeczkę. Bardzo chciałam zrobić jej zdjęcie, ale wtedy mój kolega z ewidentnym pociągiem do pozowania radośnie rąbnął w nią tyłkiem, wzbijając przy okazji tumany pyłu. Ze zdjęcia nic nie wyszło a ja nigdy więcej nie znalazłam owej ławeczki. Szkoda, bo wyszłaby urocza fotka.
To tyle. Cały urok tego miejsca polega na jego naturalności.
Prelle ma jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Nie spotkamy tam zbyt wielu nurków. Zwykle jesteśmy sami, czasem oprócz nas nurkują dwie lub trzy osoby. To wszystko.
Ze względu na bliskie położenie tych dwóch akwenów, warto zaplanować sobie po jednym nurkowaniu na każdym z nich. Moim zdaniem to absolutnie wystarczy. No chyba że Prelle zaskoczy was fantastyczną widocznością. Wtedy zostańcie na Prelle na dwa nurkowania i odpuśćcie sobie Steinę.
Wildshutz
Ten kamieniołom położony jest najdalej. Najlepiej zaplanować sobie cały dzień na dojazd, dwa nurkowania i powrót. Jeśli nocujecie w okolicy Kamenz (a to najlepszy wybór z uwagi na bliskość większości miejsc, które opisałam), dojazd do Wildshutz zajmie Wam około 2 godz.
Na miejscu znajduje się wygodna, dobrze działająca baza ze wszystkimi udogodnieniami dla gości. Prowadzi ją starszy pan, z którym można się porozumieć tylko w języku niemieckim. Nie zważając na to, że nie rozumiemy ani słowa w tym języku, sadza nas przy dużym stole w jadalni i robi odprawę 🙂 Pokazuje na mapce ciekawe miejsca, opisuje trasy, opowiada o zatopionych tam przedmiotach. No dobrze, mapka co nieco nam rozjaśniła, więc czujemy się jako tako przygotowani do nurkowania.
Wildshutz to duży i głęboki na 70 m akwen. Wydobycie zostało wstrzymane na początku lat 70 XX w. Kiedy wyrobisko wypełniła woda, dawne budynki należące do zakładu przejęła szkoła nurkowania, działająca tutaj do dzisiaj. Nurkować w tym miejscu mogą zarówno osoby początkujące jak i nurkowie techniczni. Widoczność pod wodą nigdy nas nie zawiodła choć pogoda bywała różna. Na szczęście dostępne są zarówno ławki na sprzęt na żwirowym placyku jak i duża ogrzewana zamknięta wiata, która podczas mniej łaskawej aury dobrze chroni przed deszczem i wiatrem. Sporo ciekawych spotów znajduje się poza zasięgiem nurków rekreacyjnych, ale i tak jest dużo do zobaczenia.
Płynąc w prawo od wejścia możemy wykonać nurkowanie w granicach uprawnień OWD. Tuż przy wejściu obejrzymy zawieszony w toni od głębokości 9 m habitat. Można zajrzeć do środka przez przeszklone szybki bulajów. Dalej trafimy na porośnięty ładnym litoralem stok. Spotkamy tam mnóstwo ryb – okonie, płocie, szczupaki, karpie oraz liny. Gdzieniegdzie spomiędzy zieleni wystają kikuty dawno zatopionych drzew. Można też spotkać resztki urządzeń po dawnej kopalni. Po jakimś czasie dopłyniemy do umieszczonej na 5 m oporęczowanej platformy do ćwiczeń, resztek kolejowej lory oraz dużego drzewa, którego korzenie stanowią doskonałe tło do fotografii. Wszystko to możemy odwiedzić nie przekraczając głębokości 10 m.
Trasa w lewą stronę zaprowadzi nas na większą głębokość. Tutaj natrafimy na wiszący w toni niewielki samolot, stojącą na dnie budkę telefoniczną, możemy obejrzeć wykwitającą na skalnej ścianie niesamowitą kamienną różę powstałą z bańki magmowej i części wysadzonej dawno temu windy aż w końcu dotrzemy do zalanego lasu wyrastającego na kamiennym zboczu około 30 m. Dalej znajduje się jeszcze tajemniczy tunel i komora amunicyjna. Ciekawym miejscem jest też stacja pomp na głębokości 43 m. To nurkowanie wymaga już większych umiejętności i uprawnień co najmniej Deep Diver.
Bardzo lubię Wildschutz. Tutaj każde nurkowanie, które zrobiliśmy było ciekawe i na pewno jeszcze wiele razy tam wrócimy.
Planując wycieczkę nurkową do Saksonii warto znaleźć w kalendarzu co najmniej 3 – 4 dni, tak, żeby odwiedzić każdy z kamieniołomów. Każdy jest inny, każdy ma do pokazania coś ciekawego i stawia przed nami inne wyzwania.
Planując podróż dobrze jest napisać lub zadzwonić do obsługujących te akweny baz nurkowych, ponieważ każda z nich działa na własnych zasadach, mają różne ceny i nie każda działa przez cały rok a niektóre bywają zamknięte w tygodniu.
Dobrze też po raz pierwszy wybrać się ze znającym specyfikę tych nurkowisk przewodnikiem, który dobrze wie kiedy pojechać, żeby trafić na najlepsze warunki i zna pod wodą warte obejrzenia miejsca.
Jeśli zastanawiacie się gdzie takiego przewodnika znaleźć – ZAPRASZAM! 🙂
Tekst: Anna Paszta
Zdjęcia: Anna Paszta, Przemek Paszta, Klaudia Gulina